10 czerwca 2010

Anka Ujma: Silver Tapes EP (wyd. własne)


Dwa lata temu pojawiła się znikąd (to znaczy z Paryża) z czterema zjawiskowymi utworami na kwartet smyczkowy i głos. Z miejsca podbiła kilka serc (w tym moje) Dębowym chłopcem. Potem zapowiedziała, że zmienia swoją muzykę i zniknęła (pewnie w Paryżu). Teraz ma dla nas kolejne cztery piosenki. I powiem krótko: musicie posłuchać!

Anka nie rzucała słów na wiatr – rzeczywiście zmieniła swoją muzykę. Smyczki odeszły w zapomnienie, zastąpiły je wyrazista sekcja rytmiczna i wibrafon. Kompozycje są dynamiczne, pełne energii, nawet chwilami... mocne – co wcale nie pozbawia ich liryzmu. Posłuchajmy Zen. Zaczyna się jak typowa jazzująca ballada, ze słodko brzęczącym wibrafonem obsługiwanym przez Benjamina Flamenta. Ale po około 1,5-minuty takiego grzecznego grania, sekcja rytmiczna staje okoniem i uderza z prawdziwą pasją, burząc sielski nastrój. Duże wrażenie robi na mnie gra perkusisty Juliena Loutelliera (jakbyście się jeszcze nie zorientowali, zespół tworzą rodowici Francuzi; za to na koncertach w Polsce wokalistce towarzyszą muzycy rodzimi) – facet nie tylko gra czujnie i z pomysłem, on decyduje praktycznie o charakterze każdej z piosenek. Basistka Fanny Lasfargues to równie ważna postać w zespole. Niestraszny jej klubowy smaczek kontrabasu, potrafi też przyłoić na podwójnym basie, jak w Music In The Brain, kompozycji o wręcz metalowej energii. Przesterowany bas (piękne sprzężenie na końcu), do tego ściana rozedrganego dźwięku generowanego przez wibrafon i talerze perkusji tworzą neurotyczne tło dla krzykliwej, elektronicznie ciętej wokalizy Anki. Zaskakujące. Łagodny, zgodnie z tytułem jest miły i przyjemny. Nie mogło być inaczej, skoro otwiera go mruczenie kota, a po padających w refrenie słowach Kochaj mnie słychać jego rozbrajające miauczenie. No i jeszcze Melua. Nie wiem, czy chodzi o tę Katie Meluę, być może jest coś na rzeczy, bo to piosenka śliczna i lekka jak sukienka tej pani. Albo popołudnie na sopockiej plaży z pachnącą słoną wodą bryzą od morza. Posłuchajcie tego upajającego refrenu i tej solówki na wibrafonie... ech, Kobiety :)

Jak to się stało, że nie napisałem jeszcze nic o śpiewie Anki? Może dlatego, że to skromna dziewczyna, wszystko trzeba z niej siłą wyciągać. Może i nie ma wielkiego głosu, ale to, co posiada, potrafi znakomicie wykorzystać. Czysty, niewysilony, czasem uroczo bezbronny, czasem pełen ciepła – chce się go słuchać i słuchać. Linie wokalne są urozmaicone i pomysłowe. Dużo w tych piosenkach chórków, dośpiewywanych backing vocals, które wypełniają – wydawałoby się – ubogą brzmieniowo strukturę utworów. Mimo surowości tego, ciągle jeszcze, dema, piosenki są bardzo przemyślane i nie ma w nich zbędnych dźwięków. Wszystko pięknie gra i tylko płyta wciąż daleko... A gdyby coś w tej sprawie drgnęło, to prosiłbym nie zapominać całkowicie o smyczkach, bo przecież Oaken Boy i cała reszta... [m]

Strona artystki: http://www.myspace.com/ankamusik

Przeczytaj też Obserwator: Anka Ujma

1 komentarz:

  1. Cieszę się, że poznałam Anię, w tych dźwiękach jest dużo magii:)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni