3 lutego 2014

Solitude State: Full Time Dreamers (wyd. własne, 2014)


Samotność nigdy nie smakowała tak dobrze.

To pierwsza płyta Solitude State nagrana w pełni zespołowo. Pierwsza chronologicznie – No Fear – zarejestrowana w pojedynkę przez lidera Patryka Grymuzę, była zaledwie preludium do tego co zaczyna się dziać w 2014 roku. Poznańskie trio pracowało nad tym albumem przez dwa lata, a ostateczny szlif nadał mu Michał Kupicz. Efekt jest znakomity, choć wymaga cierpliwości i nastrojenia się na tę samą falę, na której nadaje Solitude State. A niełatwo znaleźć ją w dzisiejszym szumie komunikacyjnym.

To marzycielska płyta, ale i pełna smutku. Otwierająca ją kompozycja Now, choć muzycznie zaskakująco lekka, pełna coldplayowej przestrzeni, to rzecz dość mroczna w warstwie lirycznej. Dramatyczne pytanie Is there life before death? skłania do uważniejszego wsłuchania się w teksty Patryka.

W kolejnych nagraniach zespół powraca do stylistyki wyraźnie zaznaczonej na singlu Rose z 2012 r. Jest w nich miejsce na intensywny rytm, przesterowane gitary, uderzenia zgiełku – ale wszystko to jest przytłumione, jakby przykryte poduszką, jakby wszystko to rozgrywało się na pograniczu jawy i snu. Świetny zabieg produkcyjny, który z ostrych zapewne w wersjach koncertowych piosenek robi neurotyczne kołysanki. Posłuchajcie, jak w The Battle sunie bas Bartłomieja Dziamskiego, jak Marcin Haremza z pasją bombarduje bębny. Jeśli dodamy do tego zjawiskową partię smyków (autentycznych, nie z syntezatora), to w głowie może się zakręcić od narkotycznego uroku tego nagrania. W podobnym klimacie jest całe Full Time Dreamers. Czasem trio pozwoli sobie na odrobinę eksperymentu z formą (saksofon Michała Biela i rozlatująca się struktura kompozycji w Desert, kontrolowany chaos Landmines, Mindlines), czasem zagra bardziej dziarsko (Tight), niemal przebojowo (złagodzone Rose z chórkami Maugoli Gulczyńskiej), kiedy indziej da się porwać fali gitarowego szaleństwa (fenomenalna partia Patryka w 40 Nights), a nawet ponieść wielowątkowej epickości (potężny Leave Me).

Jednak pierwsze skrzypce grają te gęste od emocji, choć leniwie płynące „ballady”. Cudowne With Possibilities, które delikatnymi kląsknięciami gitary Grymuzy i jego pełnym napięcia śpiewam wywołuje łzy wzruszenia. Pełne kontrastów Inout (jak dobrze dawkowany jest tu hałas). I wreszcie dopełniający wszystko finał w postaci wybitnego Landmines, Mindlines – tu już mówimy o poziomie światowym.

Tak jak jestem przekonany o tym, że mamy do czynienia z albumem skonczonym, niemal doskonałym, tak zdaję sobie sprawę, że świadomość tego dotrze tylko do garstki słuchaczy. To nie jest ten typ muzyki, który podbija listy przebojów i popularne rankingi. No trudno – ich strata. [m]

Strona zespołu: https://www.facebook.com/solitudestate

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni