
Zanim przejdę do swoich wrażeń, poznęcam się trochę nad marketingiem Kayaxu. Rozumiem, że to eksperci tej wytwórni popełnili stek absurdów w opisie płyty widniejącym chociażby w Serpencie czy Merlinie. Przeczytajmy ze smakiem: Ich wspólne dzieło to wypadkowa wielu inspiracji – amerykańskiego rocka jak Foo Fighters czy Queens of the Stone Age, punk’owej wrażliwości spod znaku The Clash, wymyka się prostej kwalifikacji gatunkowej i nie poddaje zarzutom o wtórność dodając do tego elementy rocka progresywnego czerpiąc z najlepszych polskich wzorców takich jak Ciechowski i Republika. Czyż to nie piękny popis niekompetencji i ignoranctwa? Wierzcie mi na słowo: Benzyna nie brzmi jak QOTSA ani Foo Fighters. Benzyna w niczym nie przypomina też The Clash ani nawet Republiki (która nawiasem mówiąc nigdy nie grała rocka progresywnego). Jak więc brzmi Benzyna? Jak Franz Ferdinand z polskimi tekstami. I tego się trzymajmy. Zespół, złożony z muzyków, którzy z niejednego pieca już chleb konsumowali (ale, co się chwali, występują pod pseudonimami, dając do zrozumienia, że zaczynają od zera i odcinają się od swojej sławnej lub niesławnej przeszłości), znakomicie odrobił lekcję ze znajomości współczesnej muzyki pop granej na Wyspach. Przeszczepił ją niemal żywcem na nasz grunt i... operacja się udała!
Pierwsze moje wrażenie ze słuchania Benzyny nie wróżyły niczego dobrego. Ot, kolejna kapela, która próbuje załapać się na modne brzmienie. Potem coś jednak zaskoczyło, płyta zaczęła mi towarzyszyć głównie w dojazdach do i z pracy, melodie wskoczyły do głowy i stukały w niej nieustannie. W dodatku były to nie „ze dwa” refreny, ale kilka, co najmniej pięć, może nawet sześć. Benzyna ujęła mnie bezczelną pewnością siebie, że to co gra musi się spodobać. Nie wywołując uczucia zażenowania, po prostu podobać się, dawać beztroską radość. Muzycznie nie ma tu wielkiej filozofii – krótkie, bardzo rytmiczne piosenki zagrane z wyraźną dbałością o detal i drugi plan. Mimo znanych od dawna patentów, nie mam uczucia nadużywania tychże, może dlatego, że utwory aż kipią od pomysłów. Ciągle coś się dzieje, świetną melodię goni jeszcze lepsza, następująca po niej. Jest tu trochę dyskotekowego hi-hatu, szczypta ciętych riffów, odrobina nawet-niespecjalnie-obciachowych-klawiszy, i przede wszystkim fajny wokal. Sprawca partii wokalnych, niejaki Harry, nie dysponuje powalającym głosem, ale jest na tyle elastyczny, że potrafi w każdej piosence zaśpiewać trochę inaczej. Warto też odnotować sprawność w posługiwaniu się językiem polskim. Nie chodzi o treść tekstów, bo te niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale rytmiczność, kapitalne dopasowanie do warstwy instrumentalnej. Harry śpiewa po polsku tak jak Anglik po angielsku, jakby nasz język był wręcz stworzony do śpiewania piosenek rockowych. Za to wielki szacunek.
Teksty? Nic odkrywczego. Zdarzają się zabawne fragmenty, jak ten z Amores Perros (Upiorne wszy tańczą na mej głowie gdy/ Padam obok ciebie na ryj) czy No control (Nielegalne dzieci z nielegalnych lędźwi). Są sprawy damsko-męskie, internet i sporo lania wody (dosłownie, jak w pseudofilozoficznych wersach Ten świat jest jak woda/ Ten świat taki płynny jest/ Gotowa zmieniać się bezkształtna ciecz). Na szczęście stężenie grafomanii jest całkiem znośne. Najważniejsze są jednak chwytliwe melodie. Płyta prawie nie ma słabych momentów. Rockandrollowe Amores Perros, bujające kowbojskim riffem Rozpalę wielki ogień, kojarząca się z Radiem Bagdad Miłość bez przepicia z tym karaoke-refrenem, który zmusza do szalonych podskoków, wolniejszy, tanczeny Ten świat jest jak woda, mocno nasycony brzmieniem syntezatorów W perspektywie zmian (zaskakujący patetyczny finał!), zabijający przebojowością Przesył danych (tak, to chyba będzie mój number one). Chwilę wytchnienia przynoszą dopiero ósme na liście Słowa, które zresztą na początku drugiej minuty ostro przyśpieszają (świetny wokal). Pod koniec zespół zaczyna grać trochę zbyt popowo – Czy teraz mnie rozumiesz i Zwykła rzecz lokują się o włos od cienkiej granicy między popem akceptowalnym a tym, przed którym uszy zamykają się automatycznie. Na szczęście jej nie przekraczają.
Czy spodziewałem się, że napiszę tak długi tekst o „polskiej podróbce Franza Ferdinanda”? Nie, ale nie żałuję. Benzyna dała mi zastrzyk optymizmu na cały tydzień. Być może za dwa tygodnie już nie będę o niej pamiętał, ale zapis pozytywnych wrażeń pozostanie. [m]
Strona zespołu: Myspace