23 grudnia 2009

Spięty: Antyszanty (Antena Krzyku/ Opensources, 2009)

To chyba nie do końca był dobry pomysł, żeby ta płyta trafiła do mnie. Niestety, nie jestem w tym przypadku odpowiednim targetem. Więc raczej nie spodziewajcie się głaskania po głowie.

Poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko. Koncepcja muzyki Lao Che to był faktyczny przełom w polskiej muzyce. Od wyboru tematyki, po zawartość muzyczną, jak i tekstową, o odbiorze społecznym nawet nie wspominając. Dlatego też kompletnie nie mogę zrozumieć sensu wydawania płyty Antyszanty przez Spiętego (czyli lidera Lao Che, Huberta Dobaczewskiego). Ok, czasami trzeba uwolnić się od działalności zespołu. Ale czy w takim przypadku nagrywa się coś, co stylistycznie leży tak blisko macierzystej formacji? Owszem, jest bardziej nerwowo, drapieżnie i surowo. Ale to nie jest płyta, która robiłaby wielkie wrażenie. To nie znaczy, że jest zła. Po prostu ta wyimaginowana linia nie została przekroczona.

Tym razem Spięty wziął na warsztat szanty. Zabiera nas w rejs po nadmorskich spelunach, gdzie słowo „gościna” jest bardzo szeroko rozumiane. Nie ma rady, musimy się dopasować do tej konwencji, idziemy w tango razem z wokalistą. W zamian dostajemy jedenaście utworów, w których folkowy klimat morskich przyśpiewek miesza się z niewielką dawką elektroniki. Przekraczamy pierwszy próg – wita nas Bajka o śmierci, w takt której powinniśmy wychylać kolejne kielichy i trzymając się pod pachy kołysać na boki. Będzie co ma być, ostrzega nas dobrotliwie artysta, popychając w kierunku kolejnych drzwi. Atmosfera robi się coraz cięższa, dookoła nas coraz mroczniej, z oddali słyszymy Dworujże, przemieszane z niepokojącymi, elektronicznymi brzmieniami. Żeby nam nie było mało rozrywek, co chwilę wracamy do sprawdzonych, szantowych melodii. W kolejnych utworach coraz więcej zabaw słownych, a wokal Spiętego staje się kolejnym instrumentem. (Na marginesie – potrzeba sporo zdolności i samozaparcia, aby nagrać prawie w całości samemu płytę, brawo). Singlowe Ma czar karma, z wyrazistym rytmem, czy też Kalikimaka zaczynają sprawiać, że zastanawiamy się – o co tu tak naprawdę chodzi. W końcu zrzucamy winę za wypity alkohol. I płyniemy z tym nurtem dalej. Po drodze mijamy Opuszczone porty, następnie jesteśmy świadkami bitwy morskiej. Sporo się dzieje w tych morskich opowieściach. Nasza ostatnia przystań to Łódź wariatów. Jakże znaczący tytuł, przy tak psychodelicznej melodii, zwłaszcza, że …w głowach trzy szóstki.

Mam problemy z ocenieniem tej płyty. Subiektywnie – nie podoba mi się, tak po prostu. Muzycznie jest dla mnie zbyt minimalistyczna, brak mi jakiegoś większego rozbudowania pewnych sekcji. I co najważniejsze – w ogóle nie kupuję tej koncepcji. Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest świadomy wybór. Jest zbyt teatralna i jednocześnie za surowa. Z drugiej strony wiem, że dla fanów Spiętego (nie tylko jego działalności solowej) płyta będzie wydarzeniem i kolejnym dowodem na obranie określonej drogi stylistycznej. W tym przypadku, dla mnie (co wolę podkreślić), jest to krok w tył, niestety.

I jaki z tej bajki wysnuwamy morał? Żeby ludzie się kochali, a nie napierdalali. Bardzo pouczające. [spacecowboy]

Strona artysty:
http://www.myspace.com/spiety

3 komentarze:

  1. Recenzja rzeczowa jak zwykle, z tymże nie pasuje mi kolejność wymienianych przez Ciebie utworów. Od Opuszczonych portów się zaczyna, tymczasem w Twoim tekście są one umiejscowione gdzieś pod koniec, przez co umyka przejście od szanty w mitffochowe Morże do już całkowicie post-punkowej Ma czar karmy.. Jakoś brak mi tutaj chronologii i nie wiem, czy to moje czepialstwo, czy faktycznie coś jest nie koniecznie tak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lao Che jest typem zespołu, którego za słuchanie płyty nigdy bym się nie wziął. Beznadziejna muza, momentami wręcz irytujące teksty, ue (: Tak więc za to chyba nie mam co się zabierać, aczkolwiek fajna recka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedno jasne: "Ma czar karmy" jedną z najlepszych piosenek tego roku!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni