8 grudnia 2009

Nathalie And The Loners: Go, Dare (Ampersand, 2009)

Natalię Fiedorczuk znamy dobrze z zespołu Orchid, z którym pełnowymiarowy debiut zaliczyła w tym roku. W oczekiwaniu na jej kolejne rockowe objawienie – tym razem w roli wokalistki reaktywowanych Happy Pills – otrzymujemy zupełnie odmienny album solowy. Go, Dare to intymne, skromne piosenki, najpierw zarejestrowane w domowych warunkach, teraz na potrzeby tego wydawnictwa nagrane ponownie z wydatną pomocą Piotra Maciejewskiego, który doświadczenie w sklejaniu ścieżek zdobył samodzielnie nagrywając i produkując piosenki swojego projektu – Drivealone. Jak wypadło to spotkanie dwojga samotników?

Płytę otwiera hammondowska partia syntezatora, jakby żywcem wyjęta z lat 70. Potem spokojny głos Natalii. I brudne, jazgotliwe solo gitary Maciejewskiego. Te dźwięki sygnalizują, że Go, Dare nie będzie płytą pop – a przynajmniej nie w tradycyjnym rozumieniu. Bo już następny kawałek, For Love, to całkiem melodyjna, przebojowa piosenka, kojarząca się z dokonaniami Reginy Spektor. Szkoda, że perkusja brzmi tu jakby była zrobiona z tekturowych pudeł - co nadaje jej nieco zbyt podziemnego charakteru - bo piosenka ma spory potencjał radiowy. Na szczęście na Go, Dare nie chodzi o przeboje, tylko o klimat i osobiste emocje. Im głębiej zapuszczamy się w las, tym mroczniej się robi. Po banalnym tekstowo Poster Guy pojawiają się takie cudeńka, jak niesiony niepokojącym rytmem basu Mouth’s Craddle, zachwycające czystością Dancing (pozdrowienia dla Julii Marcell), delikatne gitarowe Thoughs czy wreszcie porażający podskórnym niepokojem utwór Sheet Music (posłuchajcie tej kosmicznej gitary w finale). O ile w pierwszej części płyty dominuje klasyczne instrumentarium - pianino i gitara akustyczna oraz elektryczna, to w końcówce do głosu dochodzi technika cyfrowa. Odpowiedzialny za programowanie Maciejewski umiejętnie wprowadził w ascetyczne aranże Natalii odrobinę syntetycznego rytmu i trzeszczących dźwięków minimalistycznej elektroniki. Kapitalnie wypada to połączenie w zakończonym gitarową kakofonią V.O.D. Właśnie czegoś takiego brakowało mi na debiutanckiej płycie Drivealone. W Sunday prosty bit zgrabnie uzupełnia krystalicznie czysta gitara akustyczna, a w It So So po klasycznym fortepianowym wstępie kompozycja przechodzi w miękkie disco – aż do prześlicznego wyciszenia.

Teksty są o smutku i samotności. When I am dancing/ Some of my friends are thinking of suicide/ And mutilating their hands/ Noone dances at the living room/ My heart is on fire and my soul is in bloom (Dancing). Bywają trochę zmanierowane, jak w Pretty Sad (I look so pretty when I am sad), ale miewają też swoje wzloty, jak w For Love (na stronie artystki ta piosenka nazywa się Fuckorlove): Now you dress up really slowly/ With your sights so far above/ And your eyes forming a question/ Was it (FUCK) or making love? Generalnie można je podsumować cytatem z Sunday: Yes, I would feel better/ I would feel better/ Never meeting you again/ I would feel better. Też się czasem tak czuję.

Go, Dare najlepiej słucha mi się w słuchawkach. Wtedy nic nas nie dzieli: mnie, muzyki i Natalii Fiedorczuk. [m]

It Is So:



Strona artystki:
http://www.myspace.com/nathalieandtheloners

1 komentarz:

  1. Natalii słucham już od dłuższego czasu i szczerze pisze że mogła by spokojnie odejść z Orchid , rzucić Happy Pills i przygotowywać kolejne plyty .

    Życze Natalio Tobie większego składu bo jestem Bardzo Ciekaw jak zabrzmiała byś gdybyś dostała troche majestatu .

    Pozdrawiam Bartek

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni