27 października 2010

Maria Celeste: Tam chodziliśmy na kremówki (Jajo Records, 2010)


To opowieść o tym jak wrócić po latach niebytu i zawstydzić młodzież witalnością.

Początki Marii Celeste sięgają 1998 roku. Choć grupa ma na koncie dwa albumy, w rodzimym Rzeszowie trudno spotkać kogoś kojarzącego tę nazwę. Obecnie członkowie zespołu przenieśli się do Krakowa i nowymi kompozycjami próbują przekonać do siebie zwolenników połamanych dźwięków.

Maria Celeste nie wie co to znaczy grać prosto, czysto i płynnie. Tu nie ma przebacz, to co w muzyce może być piękne, w wykonaniu zespołu staje się poplątane, groteskowo wykrzywione, pełne chorego hałasu. Muzycznie dokonania grupy uzupełniają się w z propozycją innych krakusów – Dr. Zoydbergha. O ile jednak twórcy Handmade Songs mają ciągotki do metalu, to Maria Celeste woli flirtować z jazz-rockiem. Chociaż flirt to złe słowo. Tu chodzi bardziej o wywrócenie flaków i zostawienie truchła na pożarcie sępom.

Choroba sączy się już od pierwszych sekund pierwszego kawałka Ciasteczkowy. Riff gitarowy przypomina obłąkany taniec, klawisze atakują groteskową, dziecinną melodią, a perkusja od samego początku funkcjonuje we własnym kosmosie. Następna w kolejce Klaustrofobia wywołuje podobne schizofreniczne objawy - kawałek jest poszatkowany, odjechany i zagrany na dopalaczach. Nie ma w nim ani jednego normalnego dźwięku. Ba! Zmiany tempa mogą przyprawić o epilepsję. Muzycy nie oszczędzają nawet trąbki. W takim Kręconym czy Marchwi instrument wydaje się być wykradziony z krainy po drugiej strony lustra. Słuchając Nikim czuję się, jakbym szorował gołym tyłkiem po szorstkim asfalcie, a za sprawą basu rytmicznie uderzał czołem w tył ciągnącego mnie auta. Prawda mile łaskocze noisowym soundem. S.O.M. to z kolei ukłon w stronę Primusa. Zresztą, nie ma co wyliczać kawałków. W każdym jest mnóstwo z porytej wyobraźni Zappy i psychodelicznym odlotów Mr. Bungle.

Jedyne, co zgrzyta na płycie, to wokale. To, że teksty są abstrakcyjne i bardziej przypominają dzieła dadaistów, dobrze komponuje się ze zwariowaną warstwą muzyczną. Ale nie przekonuje mnie konwencja schizoidalnego Kulfona, karykatury głosu z dziecięcego programu. Taka młodzież z Kciuk And The Fingers wokalnie jest na serio i ma większą siłę rażenia. Inteligentny math-rock w wykonaniu Marii Celeste sporo traci za sprawą infantylnych wersów. I mimo że zespół twierdzi, iż kryją one prawdziwe i smutne obserwacje, to nie chce mi się w nie wnikać. W momentach, gdy wokalista Bartosz Mucha odpuszcza sobie kontrowersyjną manierę, robi się znacznie ciekawiej.

Przeprowadzka zespołu do stolicy Małopolski to dobry ruch. Kraków wydaje się być dobrym adresem do szerszego odbioru kosmatych dźwięków. Choć zespół zapewne pozostanie w alternatywnej niszy. Ktoś jednak musi stać w awangardzie! [avatar]

Klaustrofobia:





Strona zespołu: http://www.myspace.com/mariacelesteband 

PS. Płyta chwilowo nie jest dostępna w sprzedaży, ale zespół usilnie pracuje, by ten stan zmienić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni