29 listopada 2011

Universe Seed: Perfect Machines EP (wyd. własne, 2011)


Nazwa zespołu niczym z lat 70, tytuł EP-ki przywołujący Deep Purple i ich kawałek Perfect Strangers, intrygująca okładka przedstawiająca rozbitą tarczę zegara. W środku zaś granie z pogranicza punk rocka, grunge’u i amerykańskiej - tej melodyjnej - sceny alternatywnej.

Otwierający EP-kę Lord Of The Flies, zapewne inspirowany kontrowersyjną powieścią Williama Goldinga, wynurza się powoli i rozkręca do szybszych obrotów. Jest dość spokojnie, klimatycznie, ostrzejsze dźwięki pojawiają się w refrenie. Utwór jest przebojowy i melodyjny. Niezwykle interesująco wypada wokal Tomasza Veilla i jego wykrzykiwanie w refrenie. Po nim następuje płynne przejście do nieco tylko szybszego i równie melodyjnego utworu Ghost. Instrumentalny kawałek wznosi się i opada, naprzemiennie z ostrzejszym uderzeniem i snującymi się fragmentami. The Red Disguist otwiera perkusja, zaraz potem dołącza bas i gitary. Wokal Veilla jest jednak identyczny jak w pierwszym numerze, a szkoda – ma ciekawy głos i jestem pewien, że stać go na więcej. O czym przekonujemy się w ostatnim kawałku, fantastycznym i chyba najlepszym na płytce Parasites, gdzie nie ma już wykrzykiwania, a więcej modulacji głosu. Znów jest melodyjnie, szybko i przebojowo, nie brakuje zmian tempa i szaleńczej solówki.

Wszystkie cztery utwory są jednak do siebie podobne, jakby rozpisane na jedną nutę. Nawet solówka brzmi jakby była mielona przez katarynkę. Wbrew pozorom to nie jest wyrzut. Płytki słucha się bardzo przyjemnie – głównie ze względu na wspomnianą melodyjność i przebojowość, a także młodzieńczą ekspresję i nieskrywaną radość grania. Jest jednak sporo rzeczy, które trzeba jeszcze zmienić i dopracować. Wokalista powinien swoje wokalizy mocniej rozbudować i pozwolić swojemu głosowi popłynąć w różnych tonacjach. A muzycy, choć grają sprawnie, nie zachwycają jeszcze niczym szczególnym.

Wsłuchiwałem się w muzykę chłopaków i zakręciła mi się w oku łezka. Brzmieli znajomo, a jednocześnie inaczej, odrobinę jakby dojrzalej, ale ciągle jakoś tak, jakbym słuchał dalszego ciągu, czegoś, co przemknęło przez uszy dawno temu, jeszcze w czasach liceum. Siegnąłem pamięcią wstecz i po chwili wygrzebałem z pudełka z płytami, które już dawno poszły w odstawkę, demówkę Somebody Said That We Should Go nieistniejącego już gdyńskiego zespołu Stain, który przeformował się na Call The Fire Brigade. Universe Seed to jakby lepsza wersja Staina, która wciąż jest daleka od doskonałości.

Post-punk łączony z indie rockiem to moim zdaniem dla chłopaków z Universe Seed nie jest właściwa droga, wyraźnie słyszalne ciągoty w stronę melodyjnego, progresywnego grania powinny stać się wytycznym ich dalszego rozwoju. Niewątpliwie jednak jest to udany debiut i mam nadzieję, że na tym, zaledwie dwudziestominutowym, materiale się nie skończy. W Universe Seed drzemie spory potencjał, który powinien w najbliższym czasie zaowocować jeszcze lepszym wydawnictwem. [lupus]



Strona zespołu: http://www.myspace.com/universeseed

2 komentarze:

  1. Najlepsze są instrumentalne. Wokal psuje.
    Pozdro Piotr;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no, koleś w pierwszym utworze jest pyskaty jak Isaac Brock z Modest Mouse. Oby tak mu zostało!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni