23 listopada 2013

Pojedynek: Artur Maćkowiak kontra Slalom


Dwie instrumentalne płyty z gatunku „prawdziwy post rock”. Dwie płyty wybitnych muzycznych osobowości. Dodatkowym smaczkiem łączącym oba wydawnictwa jest osoba Michała Kupicza, który muzykę Maćkowiaka i Slalomu zmiksował i zmasterował. Oba albumy mają więc kilka cech wspólnych, ale też wiele je różni.

Artur Maćkowiak: Before The Angels Play Their Trumpets (Wet Music Records) 

Artur Maćkowiak konsekwentnie pozostaje przy byciu samemu sobie sterem i żeglarzem. Podobnie jak na Take Away z ubiegłego roku, sam obsadza wszystkie etaty: pierwszego, drugiego i trzeciego gitarzysty. I elektronika, rzecz jasna, bo syntezator odgrywa swoją rolę. Jednak Trumpets to płyta stricte gitarowa. Pozbawiona wprawdzie elementu rytmizującego w postaci basu i perkusji, ale wciąż posługująca się rockowymi (głównie tymi z przedrostkiem „alt”) schematami, rozwijając je twórczo i wykorzystując w niebanalny sposób.

Czym byłaby muzyka rockowa bez Sonic Youth? Jedno jest pewne – nie byłoby w niej Artura Maćkowiaka. Nie próbuję tu w żadnym wypadku stawiać muzyka w roli naśladowcy Thurstona Moore’a i spółki, ale nie da się uciec od pewnych skojarzeń. Jednak Maćkowiak jest na tyle dojrzałym artystą, by tych inspiracji użyć jako trampoliny do własnych poszukiwań.

Album jest z jednej strony kojący i łagodny – raz melancholijny, raz ujmująco ciepły (The Sound Of The Wind Can Speak, My Arms Are Travelling With My Heart), z drugiej potrafi zaatakować agresywnym akordem przesterowanej gitary (A Space Somewhere, A Day With Tori Alcando) czy szorstką elektroniką (New Silence). Choć kompozycje zlewają się w jeden senny pejzaż, nie brakuje w nim wyrw i akcentów burzowych. To znakomity kontemplacyjny zestaw, przy tym pozbawiony pretensjonalności awangardy i dość łatwy – przy odrobinie skupienia – w odbiorze.
 

Slalom: Slalom (Lado ABC) 

Dream team, chciałoby się rzec. Trzon zespołu stanowią Bartłomiej Tyciński i Bartosz Weber, znani z takich formacji, jak Baaba czy Mitch & Mitch. Zaczynali jako duet gitarowo-syntezatorowy, ale szybko uznali, że ich muzyce czegoś brakuje. Tym czymś okazał się precyzyjnie dawkowany rytm. Dlatego podczas nagrywania albumu dołączył do nich znany jazzowo-awangardowy perkusista Hubert Zemler. Cztery zarejestrowane przez trio długie utwory czerpią z tradycji post rocka Tortoise i sztuki improwizacji.

Utwory o fantazyjnych tytułach wychodzą zwykle od nośnego gitarowego riffu, który wraz z czujną grą perkusji wiedzie słuchacza w gęstwinę improwizowanych dźwięków radzieckich syntezatorów, by w końcówce powrócić do początkowego motywu, modyfikując go w efektowny sposób (porażający finał Syren z Tytany).

Otwierające i zamykające album kompozycje rockową klamrą spinają całość. Syreny z Tytany epatują monstrualną motoryką, a wyciszona środkowa część stanowi ciszę przed hałaśliwym, pełnym patosu zakończeniem. Można poprzez łąkę zagubić się idąc, nie patrząc, nie słysząc, zasłuchany w traw gwiezdny szum (tytuły!) to z kolei najprzystępniejsze nagranie Slalomu; dość prosta struktura i chwytliwe zagrywki gitary, które w pewnym momencie wybuchają niemal metalową energią. W środku więcej zabawy i puszczania oka do słuchacza. Nawiązania do country (Smutno mi, gdy idę polem smagając swe jestestwo alkoholem) i zabawne efekty dźwiękowe (Idę na taras) ukazują Slalom jako grupę ludzi wyluzowanych i z dystansem do swojej twórczości (co zresztą nie raz udowadniali w macierzystych zespołach). Nie da się jednak ukryć, że te utwory potrafią znużyć swoją monotonią.
 
Strona zespołu: https://www.facebook.com/slalomex

Znowu trudno mówić o zwycięzcy i przegranym. Oba albumy wchodzą do głowy bez większych problemów, zawierają sporo chwytliwych motywów, a obaw dotyczących jakości tej muzyki nie ma się ani przez chwilę. Jeśli więc lubicie instrumentalne gitarowe granie odwołujące się do klasycznego post rocka, koniecznie posłuchajcie. [m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni