Dziś wyjątkowe wydanie Hurtowni, które powinno mieć podtytuł „Mistrzowie słowa”. Bo mamy w tym krótkim przeglądzie płyty, które błyszczą nie tylko muzycznie, ale przede wszystkim pod względem tekstów. Znakomitych, doskonale napisanych tekstów po polsku. Ot, taka mini ekstraklasa. W jednym wpisie wszystko co najlepsze w ubiegłym roku.
Afro Kolektyw: 46 minut Sodomy (Universal, 2014)
Powiem szczerze, że przez wiele miesięcy z rozmysłem trzymałem tę płytę w ukryciu, bo mimo świetnej okładki, zniechęciła mnie już pierwszym nagraniem Aaaureola. Posuwałem się nawet w myślach do opinii, że to niesłuchalny gniot. Jednak końcówka roku i poczucie rzetelności wymogły na mnie powrót do 46 minut Sodomy. Nie żałuję. Z każdym przesłuchaniem album się rozkręca, nabiera chwytliwości, a nieco surowy charakter brzmienia (12 piosenek nagrano w ciągu czterech dni) dodaje energii nawet bardziej wyciszonym utworom. Już druga na liście Najgorsza sobota w życiu ujmuje świetnym dialogiem gitary i klawisza, a wykrzyczany finał podnosi poziom emocji.
Dalej jest równie dobrze. Rytmiczne, prowadzone przez wibrafon i pianino Horyzontalni/XYU, melodyjna Półskończona (tu po raz pierwszy i nie ostatni pojawia mi się skojarzenie z Jarkiem Janiszewskim z Bielizny – oczywiście mam na myśli „gadany” śpiew Michała Hoffmanna), utrzymane w rytmie tanga Po co, melancholijne Gdybyśmy rządzili światem, mocniejsze, rockowe, chóralne odśpiewane Tak sobie tłumacz, czy wreszcie utrzymane w podobnym do Piosenek funkowym klimacie Bananowe drzewa - to garść bardzo udanych, wpadających w ucho kompozycji.
Tekstowo jest trochę mniej wyraziście w porównaniu z poprzednimi albumami Afro. Hoffmann pisze doroślej, ogranicza językowe wodotryski na rzecz poważniejszego przekazu. Skutkuje to brakiem zapamiętywalnych fraz, ale też bardziej wiarygodnym, poważniejszym przekazem. Przykłady? Ty jesteś przymrużonym niczym do ukrycia/ Jesteś tym „zbyt wiele”, którego żąda się od życia. Przechodniu, możesz kpić/ Lecz wiem, że grzbietem ci biegnie dreszcz/ Dzieli nas wszystko i nic/ Ja robię co muszę, ty rób co chcesz.
Strona zespołu: https://www.facebook.com/afrokolektyw
Marszałek Pizdudski One Man Band: Marszałek Pizdudski One Man Band (Karrot Kommando, 2014)
„Nikogo nie pozdrawiam, wszystkich nienawidzę”. Dzień dobry, przed państwem Marszałek Pizdudski, człowiek-orkiestra, najbardziej znienawidzony muzyk polskiej sceny. To znaczy, jak tylko scena się o nim dowie. Jedynym powodem, dla którego koleś nie jest wrogiem publicznym nr 1 prawicowej młodzieży (najebka z Marszałka? Zniszczyć tego antyPolaka!), jest jego niszowość i nieobecność w mediach. Gdyby tylko pojawił się w jakiejś telewizji, sieć zalałaby fala hejtu. Nie jestem pewien, czy mu tego życzyć i przyczynić się do rozgłosu? Wierzę w niepopularność naszego bloga, nie chcę mieć Pizdudskiego na sumieniu.
Muzyka? Surowizna. Gitara, perkusja obsługiwana nogami, blues. Ballady, rokendrole. Forma mówiono-śpiewana. Morskie opowieści dziwnej treści.
Słowa? Największy atut tej płyty, bo na pewno nie jest nim wokal Marszałka - manieryczny, ocierający się o Maleńczuka czy nawet o Shakin' Dudiego. Ale to właśnie w tekstach artysta robi największy rozpierdol. Wykpiwa i wyśmiewa wszystkich po równo. Wkurwia i chłosta szyderą. Ale też opowiada niezłe – obowiązkowo szemrane – historie. W których krew, pot i sperma leją się po równo z wulgaryzmami. Ostrzeżenie, parental advisory: płyta zawiera wulgaryzmy w ilościach hurtowych. Gdyby chcieć puścić jakikolwiek kawałek Marszałka w radiu, składałby się on z samych piknięć cenzorskiej maszyny. Nie wierzę, że Czesław by sam z siebie/ Miłosza zaśpiewał/ Przecież Miłosz go jebie/ Tak jak Malejonka Powstanie/ Ale wiecie, taka robota/ Jest pieniądz/ Jest granie. To tylko mały smaczek z tej – ach, jej – obrazoburczej i kontrowersyjnej płyty.
Dostaje się też krytykom muzycznym (nazwiska odkryjcie sami) – kto poczuł się obrażony, niech szykuje butelki z benzyną i kamienie. Ja szykuję róże i staniki mojej małżonki, by obsypać nimi Marszałka podczas koncertu w mieście G... [piiiii].
Strona artysty: https://www.facebook.com/MarszalekPizdudskiOneManBand
Pablopavo: Tylko (Karrot Kommando, 2014)
To był bardzo dobry rok dla Karrot Kommando. Tyle wysokich miejsc w różnych podsumowaniach chyba jeszcze nie mieli. A wszystko to za sprawą dwóch płyt Pablopavo: tej z Ludzikami i wydanej solo, czyli Tylko.
A dokładniej – wespół z producentem Mothashipem, który przyczynił się nie tylko do uzyskania specyficznego brzmienia kompozycji, ale też miał wpływ na ich kształt. Pablopavo jawi się na Tylko jako singer/songwriter z gitarą w ręku, czasem sięgając po nowocześniejsze środki wyrazu (czytaj: bity, basowe pętle). Jest w tych piosenkach coś z tradycji słowiańskich bardów (Kaczmarski, Okudżawa), ale i amerykańskich bluesmanów, grających smutne ballady w zadymionych klubach Południa. Porównajcie Sobotę, brzmiącą jak takie przegadane Black Keys, z Mistrzu – klasyczną opowieścią snutą do wtóru gitarowego akompaniamentu.
Najważniejsze na Tylko jest słowo i nie da się zaprzeczyć, że to jedna z najlepiej napisanych polskich płyt ubiegłego roku. To mistrzowskie, brawurowo spisane miejskie opowieści, które śmiało można stawiać obok dzieł Tyrmanda. Pablopavo odkrywa w nich ciemniejszą stronę życia, pełną cierpienia, upokorzenia, często też zbrodni. Są pielęgniarki, ale trzeba im dać/ Bo jak nie dasz, to znikną czarodziejsko/ Wtedy bezwolny mistrzu może całą noc/ Wciskać przycisk i z bólu wyć na całe piętro.
Samo życie. Często takie, o którym nie chcielibyśmy wiedzieć.
Strona artysty: https://www.facebook.com/pages/Pablopavo/78653733785
Polecał [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz