23 stycznia 2016

Drivealone: Lifewrecker (DRAW Records, 2015)


Ile to już lat minęło od debiutanckiego longpleja Piotra Maciejewskiego? Naprawdę prawie sześć? Nic dziwnego, że to już zupełnie inny artysta, zupełnie „nowy debiutant”.

Bo jak inaczej, niż ponownym debiutem, określić tę płytę? Maciejewski rezygnuje z brzmienia, które rządziło w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych, porzuca wątki shoegaze'owe, a nawet rockowe, by w całości pogrążyć się w indie pop charakteryzujący cały zbiór wykonawców nagrywających dla DRAW Records, poczynając od Dejnarowicza po Crab Invasion spośród tych najmłodszych. Od pierwszego do ostatniego dźwięku słychać tu ten kult Briana Wilsona i kombinujących Beach Boys (kto chciałby zgłębić fenomen ich wyjątkowego stylu, niech rzuci okiem na bardzo udany film Love & Mercy z Johnem Cusackiem w roli dojrzałego Wilsona). Szczerze: ta maniera nieco mnie męczy, choć w wykonaniu Maciejewskiego jest i tak najlepiej; a kiedy na chwilę porzuca ją na rzecz „normalnego”, rockowego śpiewania (najlepszy Collision Curse), czuję się naprawdę dobrze.

Lifewrecker to album bardzo konsekwentny. Jeśli już w pierwszym utworze brak mocno zaznaczonej rytmiki, a perkusję zastępuje jakieś elektroniczne pykanie, to wiedzcie, że tak już będzie do końca. Esencją są warstwy delikatnych, pastelowych akordów gitary i klawiszy. Do tego łagodny, specyficznie, Wilsonowsko właśnie, frazujący wokal. I tyle. To znaczy, są jeszcze melodie. Uzależniające, urzekające. Choć czasem denerwująco drażniące ośrodki pamięci, jak ten w Departed, niby gładki jak idealnie rozsmarowane masło, ale z jakąś podstępną grudką na samym końcu wydechu.

Słychać inspiracje latami 80. Kinda Tryin to dla mnie taki hołd złożony tym czasom; również słyszycie tam Drive The Cars? Maciejawski na szczęście potrafi na chwilę odskoczyć od tego klawiszowego klimatu i zaserwować klasycznie piękną akustyczną balladę (I Left My Balls In A Ballroom z nieco zbyt natarczywie powtarzanym refrenem, Mothertape) – choć ryzykownym wydaje się w kontekście całego albumu podział na ballady i nieballady, ale niech będzie. Ciekawiej robi się w drugiej części, kiedy pojawia się i wyraziste brzmienie banjo połączone z naturalnym brzmieniem perkusji (Out Of Hope), i wspomniane, bardziej altrockowe niż popowe Collision Curse, czy zakończone z rozmachem Fainest Trail.

Długie milczenie Maciejewskiego, tytuł płyty, nawet okładkowy rysunek nie wzięły się z niczego. Warstwa tekstowa płyty pokazuje stan emocjonalny artysty, w którym określenia takie jak marazm, depresja, apatia, znużenie, frustracja to tylko niektóre, wcale nie najcięższe słowa klucze. Depresyjno-regresywny nastrój udziela się praktycznie wszystkim piosenkom, co sprawie, że ich słuchanie wymaga dostrojenia emocji. Osoba tryskająca optymizmem, pełna życiowej energii, może mieć problem ze złapaniem tego fluidu smutku, który jest wymagany do pełnej percepcji nowych utworów Drivealone. Ale jeśli już to złapiecie, wtedy Lifewrecker staje się nieodzownym kompanem wieczornych dołeczków. [m]



Strona artysty: https://www.facebook.com/thedrivealone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni