4 lutego 2016

Hurtownia: Artur Maćkowiak, Artykuły Rolne, FALA, Lor


Po raz kolejny podrzucamy wam kilka wartych uwagi wydawnictw jeszcze z 2015 roku.

Artur Maćkowiak: It's Not Real (Wet Music, 2015)


Bydgoski gitarzysta konsekwentnie buduje swoją pozycję w rankingu artystów eksperymentujących z formą. Na It's Not Real Maćkowiak jest głośniejszy, odważniej eksponuje swoje elektryczne oblicze. Długie, transowe kompozycje pełne są przesterów i kakofonicznych spiętrzeń. Wspierając się elektroniką i nietypowo wykorzystywanym saksofonem (na którym zagrał Tomasz Gadecki) kreuje chwilami monumentalne konstrukty porażające siłą hałasu i precyzją kompozytorskiego mistrzostwa. Takie Some Sort Of Trouble czy Up Ahead wyciskają ze słuchacza ostatnie poty.

Płyta nie jest łatwa w odbiorze, ale nikt nie mówił, że zawsze musi być łatwo i przyjemnie.  Miłośnicy instrumentalnych kompozycji na „gitarę i efekty” będą za to zachwyceni. Dla Artura Maćkowiaka jest to niewątpliwie przełomowy album, o czym świadczą recenzję nie tylko na niszowych blogach.



Strona artysty: https://www.facebook.com/artur.mackowiak1



Artykuły Rolne:  Artykuły Rolne 2 EP (wyd. własne, 2015)


Debiutancka EP-ka krakowskiego tria była w pierwszej połowie ubiegłego roku prawdziwym objawieniem. Zespół bezkompromisowo sięgał do korzeni noise rocka, dając prawdziwy pokaz dyscypliny i konstruktywnej krytyki tego zapomnianego podgatunku. W drugiej połowie 2015 poszli za ciosem wypuszczając drugą EP-kę i... czekając na oklaski.

Oklaski zabrzmiały od większości recenzentów, ja jednak już tak bardzo zachwycony nie byłem. Trio zbyt szybko porzuciło wypracowany styl; zamiast korzystać z koniunktury, którą sami nakręcili, postanowili pokazać, że potrafią więcej niż prymitywnie napierdalać w bębny i struny. Rozpoczęła się eksploracja innych rejonów, głównie opisywanych jako psychodelia – niestety nie zawsze z najlepszym skutkiem. To co na jedynce było największym atutem, czyli minimalistyczne, prostackie wręcz, ale pełne siły riffy, zastąpiono rozłażącą się magmą dźwiękową. Pławienie się w tym ohydnym efekcie rujnuje świetną przecież (potencjalnie) Stację benzynową. Punkowe Dwa złote, choć trwają zaledwie dwie i pół minuty za sprawą tragicznego pochodu basu stają się w miejsce porywającego hymnu zwykłą rozmamłaną popierdółką. Święta postać z kolei wkurwia mnie riffem, który bardziej pasuje do jakiegoś taniego power rockowego zespołu z lat 90.

Z drugiej strony zespół wciąż stać na konkret, jak w krótkim Wczoraj chciałem umrzeć czy sensowną inspirację klasyką (czytaj Shellac) w Mięsie. No i pamiętajmy o tekstach, które swoją hasłową formułą wciąż potrafią zaciekawić i skłonić do myślenia.



Strona zespołu: https://www.facebook.com/artykulyrolne



FALA: Moon Canyon EP (wyd. własne, 2015)


Z Katowic do Los Angeles. Zaczynali jako polsko-amerykański duet stacjonujący w samym sercu Górnego Śląska. Nazwę zaczerpnęli od tutejszego kąpieliska ze sztuczną falą, teraz szukają fal idealnych do surfingu na zachodnim wybrzeżu Stanów. Rozrośli się też do rozmiarów kwintetu.

Muzycznie to nadal domowy dream pop z elementami surf rocka, zaśpiewany ze specyficzną kwaśną manierą przez dwójkę (lub trójkę?) wokalistów. Partie gitary bywają koślawe i rozjeżdżają się z kartonowo brzmiącą perkusją, a klawisz piszczy jak melodyjki z kreskówek. To wszystko ma jednak nieodparty urok. Gdy już posłuchamy tych pięciu kawałków po kilka razy, zaczynamy się łapać na nuceniu dominujących melodii. I nagle robi się z tego całkiem przebojowy indie pop. Nie jest to może Kalifornia z pocztówek - raczej Kalifornia z Instagrama, obleczona w psychodeliczne filtry.



Strona zespołu: https://www.facebook.com/falatheband



Lor: Welcome, Welcome, I'm a Worm EP (wyd. własne, 2015)


W takich przypadkach zwykło się mówić: ależ one dojrzałe, ta muzyka zupełnie nie brzmi jak tworzona przez tak młode osoby. Dziewczyny z krakowskiego Lor rzeczywiście są bardzo młode, mają bowiem po piętnaście lat. Nikogo już jednak nie powinno dziwić, że dzisiejsze nastolatki są w stanie nie tylko napisać niezłe piosenki, ale też samodzielnie je zarejestrować i wyprodukować, tak żeby brzmiały w pełni profesjonalnie. W przypadku Lor ma się wrażenie obcowania z muzyką przemyślaną, pozbawioną młodzieńczej głupoty i niezdarności.

Dziewczyny świetnie się czują w folkowo-balladowej stylistyce opartej na akordach fortepianu i smutnym zawodzeniu skrzypiec. Wykonawczo to wypadkowa twórczości przeróżnych wokalistek, od Tori Amos, przez Joannę Newsom po wokalistki folkowe młodego pokolenia. Warte uwagi jest to, że ich piosenki nie są przesłodzonymi, „zadzwonkowanymi” balladkami panienek z dobrego domu. Tu jest miejsce na mrok, lęk i zaskoczenie. Najciekawiej wypadają te momenty, kiedy fortepian gra jakiś prosty, dysonansowy motyw, a na pierwszy plan wchodzą majestatyczne smyki (Patty Boo). Dziewczyny mają dryg do budowania nieoczywistych kompozycji (Baths, Death Comes On Foot) – dzięki temu możemy liczyć na twist niemal w każdym z sześciu zawartych na EP-ce utworów.



Strona zespołu: https://www.facebook.com/bandlor

Słuchał [m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni