10 lutego 2016

Ted Nemeth: Ostatni krzyk mody (S.P. Records, 2015)


W swojej kategorii Ted Nemeth idealnie wstrzeliwuje się pomiędzy Happysad i Strachy na Lachy. Już niedługo mogą się stać gwiazdami juwenaliowych koncertów w całej Polsce. Klaskać czy buczeć?

S.P. Records to wytwórnia zasłużona, ale od dawna tylko odcinająca kupony w nurcie studenckiego rocka. Od czasu do czasu próbuje wstrzyknąć do swojej stajni porcję świeżej krwi, ale rzadko kiedy coś dobrego z tego wychodzi. Łódzki Ted Nemeth podąża tropem Happysadu, atakując doskonale wyprodukowaną dawką odświeżonego altrocka.

To, na co Happysad potrzebowali kilku lat, Ted Nemeth osiąga już na swoim debiucie. Prezentuje materiał przemyślany, urozmaicony i – co tu dużo gadać – kapitalnie brzmiący. Paweł Cieślak jako producent to doświadczony gracz i w przypadku Teda sięgnął po wszystkie swoje najlepsze patenty. Dzięki temu Ostatni krzyk mody jest zarówno nowoczesny, jak i odrobinę vintage, zaawansowany technicznie, jak i ciut garażowy. A do tego piekielnie chwytliwy.

Są tu naprawdę porywające momenty. Weźmy taką Czarownicę. Trudno zliczyć wszystkie chytre sztuczki zastosowane w studiu. Pogłosy na wokalu, mnóstwo efektów na gitarach, ekspozycja basu, podkręcenie gitar elektroniką, ściana dźwięku itd., itp. W tych kawałkach dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy. Nie jest to oczywiście tylko zasługa producenta, oddajmy też co należne samym muzykom, którzy kombinują z formą kompozycji, tempami, ekspresją. Świetnie wypada połączenie technologicznego brzmienia elektroniki z garażowymi riffami w Jonaszu, akordeonu z bitem i syntetycznym basem w Kocie, smyczkowy motyw w Nożowniku, przetworzona gitara i partie smyczków w Psie. Właściwie każda piosenka oferuje coś do odkrycia i zaskakuje bogactwem zawartości. Bywa piosenkowo i przebojowo (Liście, Retrocukiernia, Umówiony znak), kiedy indziej mocniej, z tąpnięciem riffów (Mali ludzie w żółtych płaszczach, Wahania nastroju). Gitarzyści kombinują na różne sposoby, serwując zarówno ciężkie i brudne akordy czy sprzężenia, ale też lekkie i zwiewne motywy. Jeśli solówka, to taka niebanalna jak w Liściach – aż brewka skacze z zachwytu. Ja wiem, czasy kiedy wszyscy zachwycali się podejściem do formy prezentowanym przez Blur (etap Blur i 13) już dawno minęły, ale kurcze, czasem dobrze posłuchać muzyki rockowej przetwarzanej w taki sposób, z tak wielką radością kombinowania i rzeźbienia w podatnym skalnym tworzywie.

Nad tekstami nie będę się rozwodzić; są ok. Fani Happysadu będą wniebowzięci, pozostali trochę mniej. Na szczęście wstydu nie ma, a niektóre frazy wyszły bardzo zgrabnie. Nie można im odmówić pewnej poetyki, zalążka własnego stylu.

Płyta wdarła się przebojem do moich słuchawek i choć zdaję sobie sprawę, że może to być chwilowe zauroczenie, to jednak uważam, że na tę chwilę Ted Nemeth i jego Ostatni krzyk mody to jeden z najbardziej udanych gitarowych debiutów ubiegłego roku w tzw. rocku środka. [m]



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni