14 sierpnia 2009

Citizen Woman There: Pleasure Pleasure (Kuka Records, 2009)

Dobra wiadomość dla wszystkich zmęczonych gładkim popem, który opanował stacje radiowe (także te grające muzykę niezależną) – krakowskie trio Citizen Woman There wydało swoją długo oczekiwaną płytę. I jest to pozycja równie dobra, co ubiegłoroczny debiut Organizmu. Skąd ten Organizm, skoro oba zespoły dzieli kilka zasadniczych różnic (najważniejsza to przekaz i język, w którym jest dostarczany)? A stąd, że i Organizm, i CWT opierają swoją muzykę na mocno akcentowanym rytmie oraz programowym minimalizmie. W przypadku CWT niezłym określeniem ich stylu byłaby „muzyczna architektura nowoczesna”.

Tak ich sobie wyobrażam: trzech schludnych, nienagannie ubranych inżynierów planujących każdy dźwięk jeszcze zanim zostanie wydany przez instrument. Na płycie nie ma żadnego zbędnego dźwięku, wszystko pasuje do siebie idealnie. Inna sprawa, że czasem tęskni się za nieco bardziej rozbudowanymi aranżami, bo kilka utworów zdaje się o nie krzyczeć.

Pleasure, Pleasure rozpoczyna się od gitarowej zagrywki, której nie pomylicie z żadnym innym zespołem. Chwilę potem z miejsca rusza precyzyjna maszyneria sekcji rytmicznej Krokosz (bas) – Matoga (perkusja). Rozbrzmiewa przybrudzony wokal Tomasza Słomki, który deklaruje: Pleasure, my pleasure/ Good time/ I have good time. Ten energetyczny i jednocześnie bezwzględnie precyzyjny rytm poruszy jeszcze nieraz w trakcie słuchania albumu. Channel Enterainment z drażniącą uszy nowofalową gitarą, rewelacyjnie zaśpiewany White Bugs, praktycznie pozbawiony gitary Resistance – to najlepsze przykłady. Pleasure Pleasure wciąga swoim unikatowym klimatem. Także te wydawałoby się trudniej przyswajalne nagrania mają w sobie jakiś haczyk, który zmusza do ponownego posłuchania. Co powiecie na wyjątkowo melodyjny refren Forlorn Town? Albo hipnotyczną końcówkę Gentleman? Niemal medytacyjną atmosferę A Table? Wśród dziewięciu piosenek (dlaczego tak mało?) kryje się też miła niespodzianka: Mobile Mind przepięknie zaśpiewany przez Magdę Przybyszewską (niestety, Google milczy na jej temat). Jeden z lepszych duetów damsko-męskich, jakie słyszałem w tym roku.

Pleasure Pleasure nie jest płytą popową. Nie oferuje łatwych melodii, które zanucisz od razu po pierwszym kontakcie. Wymaga trochę skupienia, ale odwdzięcza się naprawdę przyjemnymi doznaniami. Cała przyjemność po mojej stronie.[m]

PS. Przy okazji warto odnotować fakt, że po okresie załamania się realiami rynkowymi ludzi wydających młode polskie zespoły pod szyldem Kuka Records, ten label znów jest w grze. Oby nadal miał tak dobrą rękę w doborze artystów, bo do tej pory nie wydali ani jednej słabej płyty.

Słuchamy White Bugs:




Strona zespołu:
http://www.myspace.com/citizenwomanthere

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni