23 sierpnia 2013

Uniqplan: Wilderness (Warner Music Poland, 2013)


Bartek Chaciński napisał kiedyś o koncercie Dawida Podsiadło na Openerze: „Miło było popatrzeć na to, że młoda krajowa publiczność ma jakiś punkt odniesienia w okolicach muzycznego środka, bo – choćbym i na co dzień nie pasjonował się piosenkami pop – wyznaję pogląd, że bez sensownego punktu odniesienia na środku sceny nie da się stworzyć żadnej sceny. Choćby dlatego, że nic wtedy nie definiuje alternatywności, nie ma opozycji”. Mając to na uwadze, posłuchajcie debiutu bohaterów dzisiejszego wpisu.

Uniqplan jest zaprzeczeniem jakiegokolwiek skomplikowanego myślenia o muzyce. Dwanaście kompozycji, które znalazło się na Wilderness to zestaw sprawdzających się w każdej sytuacji power chordów, tyle samo nieskomplikowanych ejtisowych synthpopowych fraz, doprawionych tanecznym rytmem i brytyjską nonszalancją. I byłby to kolejny któryś tam zespół zerkający na lata 80. ubiegłego wieku, ale ten ma akurat bardzo ważny atut - zabójcze melodie, które można próbować wyrzucić z pamięci - ale się nie da.

To płyta złożona prawie z samych singli. Halfway, Wilderness, Freeland - refreny łapią od pierwszej sekundy i chodzą za człowiekiem krok w krok każąc się nucić w nieskończoność. I nawet nie przeszkadzają partie gitar a la Mike Oldfield. Wysoki, chłopięcy głos wokalisty bardzo dobrze sprawdza się w słodko-gorzkich kompozycjach pokroju Wanderlust czy klasycznych rockerach (Not Synthetic). Michał Wojdas ma to szczęście, że śpiewa ze zblazowaniem, które tak naprawdę zblazowaniem nie jest. Dzięki temu, gdy wyśpiewuje te swoje hity, robi to bez obciachu i silenia się na młodzieżowość.

Pierwsza piosenka Uniqplan, którą pokazali światu, This Make Sense, jest synth-popowym killerem bliskim dokonaniom cenionych Fair Weather Friends, z tą małą różnicą, że majorsowy wydawca paskudnym teledyskiem postanowił wcisnąć zespół w ramy bandu skierowanego do mizdrzących się nastolatków. Ta grupa ma znacznie większe ambicje niż bycie ładnymi chłopcami grającymi ładne piosenki. Love Radiation dostarcza czystej, hedonistycznej przyjemności w postaci chwytliwej linii melodycznej i podbitej funkiem sekcji rytmicznej. Słuchając zwrotki Stranger ma się ochotę powiesić muzyków za zbyt oczywiste wzorowanie gitary na Reckoner Radiohead - ale później następuje refren i cała żółć rozkłada się bez śladu.

Ale żeby nie było za słodko: są na płycie dwa kawałki, których nie da się słuchać - Wysiwyg i Fairy Tales. Sorry chłopaki, ale takie rzeczy to nagrywają całkowicie wypalone z pomysłów bandy na swojej szóstej płycie. Szczególnie ta druga kompozycja pokazuje ogrom żenującego stadionowego patosu lejącego się z głośników. Proszę, nie zabierajcie roboty panom z Muse. Przyjdzie na to jeszcze czas. Jeśli trzeba śpiewać dla dziewczyn, niech to będą nienachalne balladki w stylu One Day.

Jest kłopot z tym Uniqplanem. Podejrzewam jakiś „szwindel”. Zbyt dużo hooków osiągnięto zbyt prostym, tanim kosztem. A my, naród, nie lubimy takich ludzi. Kolorowych, roześmianych, wesołych. I dodatku tak niesamowicie melodyjnych. Takich, no ten tego, komercyjnych. To z góry skazuje zespół na podejrzliwość fanów. Ale niezależnie od krytyki - każdy, kto choć raz posłucha Wilderness, złapie haczyk i jak nikt nie będzie widział, będzie sobie śpiewał pod nosem And it's not so bad/ I won't go astray/ And it's not so bad/ I know I'll be safe.[avatar]

Love Radiation:



Strona zespołu: https://www.facebook.com/uniqplan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni