Podczas wakacji resetuję umysł praktycznie nie słuchając
muzyki. Jednak zawsze następuje taki moment, kiedy odprężony regularnymi
posiłkami i kąpielami w morzu organ zaczyna generować muzykę głęboko ukrytą w
pamięci. Kiedy podczas brodzenia w połamanych muszlach zaczynam słyszeć w
głowie Białą armię, a wstęp do hotelowej wersji Purple Rain,
grany przez coverduo dla znudzonych gości, dziwnie przypomina Nie płacz Ewka
– czas wziąć sprawy w swoje ręce. I założyć słuchawki.
Choć tytułem zespół nawiązuje do innego, tym razem
amerykańskiego, miasta, to właśnie w tym lizbońskim tyglu kulturowym, gdzie
stąpając po śliskim bruku, otoczony tłumem ludzi, samochodów i tramwajów,
możesz być zupełnie sam, ta muzyka smakuje tak... na miejscu. Kamp! po romansie
z muzyką do słuchania powraca do tanecznych rytmów. Mocno osadzona baza
dominuje wszystkie trzy piosenki: przebojowe Baltimore, duszny klubowy Early
Days i ekstatyczny Parallels. Wokale rozmywają się w pogłosach,
syntezatory nakładają na siebie chwytliwe motywy, a człowiek mimowolnie zaczyna
wydawać z siebie syczące dźwięki. Bawiliście się kiedyś w syczki? Wsłuchajcie
się w Parallels, a zrozumiecie dokładnie, o co mi chodzi.
Przesłuchane chwilę później demo bartoszyckiej Niepogody
było jak potrząśnięcie ramionami: hej, chłopie, ty przecież nie jesteś stąd,
twoje życie jest daleko na wschodzie, na nizinach i nic na to nie poradzisz.
Prosta rockowa muzyka zaśpiewana „niepoprawnym wokalem”. Kolejowy most w
stylu debiutu zespołu Maki i Chłopaki, z Lesławem w tle za sprawą tego
Morriseya na koszulce. Brytyjskie zespoły, które mogłyby wylądować w
repertuarze Muzyki Końca Lata, z tym niemodnym rytmem reggae, ale ujmującym
refrenem, gdzie wystarczą dwa wersy (Podpinam piec i gitarę/ I niepoprawnym
wokalem zamienia słowa na dźwięki tej piosenki) i kilka
zjeżdżających w dół akordów, by poczuć jakieś dziwne uczucie w „dołku”. I
końcowe la la laj z przesterowaną gitarą, które mogłoby trwać trochę
dłużej. Wreszcie punkowe Psy, ewidentnie zrzynające z Pidżamy Porno,
nawet podkradające Grabażowi jego charakterystyczną poetykę (Nasze głowy
kolidują z chmurami/ Gdy kroczymy nierozważnie zatłoczonymi ulicami;
Zagryźlibyśmy siebie nawzajem/ Wściekłe psy pijane listopadowym czajem).
Ta swojskość jest z jednej strony nieznośna, z drugiej
wywołuje zaskakująco silne emocje – jakie można poczuć tylko z dala od tego
przeklętego kraju. [m]
Strony zespołów:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz