28 stycznia 2015

Ostatki 2014: Black Coffee, Czesław Śpiewa, Maszyny i Motyle, Rara, Sutari, We Draw A


Uwaga, suchar. Rok 2014 był kolejnym obfitym rokiem dla polskiej muzyki alternatywnej i tej obok. Bardzo obfitym. Nadrabiamy zaległości. Krótko, ale bardzo na temat w pierwszych Ostatkach 2014.

Black Coffee: What Happened To The Gang (Crunchy Human Children Records)




Trzy lata przez Polskę przemknęła mała fala garażowego lołfajowego grania, skupionego m.in. wokół labelu Crunchy Human. Pamiętacie Teenagers? The Obligatory Cripples? Kiepsko brzmiące i kipiące energią zajechanego magnetofonu rock'n'rolle? Black Coffee też miało w tej mikro-scenie swój udział. Jako ci obstawiający tyły. Niestety White Lines EP oferowało jedynie powtórkę z rozrywki zapoczątkowaną przez zaprzyjaźnione zespoły.

I dziwnym trafem w roku 2014 odrodzili się – nie kto inny – a właśnie chłopacy z Black Coffee! Czy coś się u nich zmieniło? Właściwie to nic, poza może lepszym magnetofonem, na którym nagrywali nowe piosenki. Ale ja przez ten czas stęskniłem się za takim graniem. Łobuzerskim, organicznym, bezczelnym. Soooo sixties... Sporo tu historii, od The Stooges do Japandroids. I całkowitej swobody twórczej. Trio potrafi strzelić sobie dziewięciominutowca (kawałek tytułowy), choć naprawdę z powodzeniem można było by go skrócić do góra czterech minut. Ale im się chciało to ciągnąć prawie przez dziesięć minut. I to słychać. To chcenie, radość z grania, jaką tylko może dać 100% rootsowy rock'n'roll. Już ich lubię!



Strona zespołu: https://www.facebook.com/blackcoffeepl



Czesław Śpiewa: Księga Emigrantów Tom I (Mystic)


Kto by pomyślał, że Czesio Celebryta w niektórych kręgach uchodzi już za enfant terrible! A wszystko za sprawą singla promującego nowy album, czyli Nienawidzę Cię Polsko. Wiadomo, krzyk podnieśli ci, którzy piosenki nie słyszeli w ogóle, ale takie już psie życie ludzi na świeczniku. A wracając do płyty - w swej recenzji Jarosław Szubrycht słusznie porównał nowe teksty Mozila to tego, co robił Kabaret Olgi Lipińskiej.

Księga Emigrantów, zgodnie z tytułem, portretuje wiele odcieni polskiej młodej emigracji. Wyśmiewa, obnaża rozmaite przywary, celnie punktuje charakterystyczne zachowania, ironizuje, puszcza oko, ale nie moralizuje. Co się ceni - robi to z gracją, facet zdaje się „lubić” każdą z postaci, którą opisuje. Nie szarżuje, nie stara się być wulgarny i prostacki, nie idzie na skróty zwalając wszystko na „rząd”. Ot, taki dobry, oldschoolowy kabaret. Szkoda tylko, że Mozil zaczyna iść w gadulstwo i cierpi na tym reszta instrumentalistów. Koledzy Czesława kolejny raz strugają łebski cyrkowy, wodewilowi i burleskowy podkład... ale nie mogą sobie za bardzo pograć, bo znowu wokalista włazi z kolejną zwrotką/refrenem i trzeba się usunąć w cień. A szkoda, gdyż fajne operowanie kiczem i tandetą w Z dala od rodaków czy Poszukaj męża mile łaskocze bębenki słuchowe. A Owce, z gorzkim tekstem, to Mozil w najwyższej formie!



Strona artysty: https://www.facebook.com/czeslawspiewa



Maszyny i Motyle: Panopticon (wyd. własne)


Warka to nie tylko piwo! Podwarszawskie MiM usłyszałem po raz pierwszy na składance Sleep Well chapter IV, gdzie w zjawiskowy sposób rozprawili się z coverem Lullaby The Cure. Na pełnoprawnym debiucie zespół poszedł w nieco inną stronę. Podobnie jak recenzowani niedawno Orange The Juice, tak i w tym przypadku uprawiana działka daje zespołowi trampolinę do wyskoków poza macierzyste pole (choć nie na taką skalę).

NiN, (tfu!) MiM siedzą mocno w industrialu. Tym rootsowym, prawie całkowicie pozbawionym człowieczeństwa. Charczące gitary smagają głośniki z komputerową, DOS-ową precyzją, drony panoszą się niczym chmara mazurskich komarów, perkusista krwawi wykonując kolejne połamańce, a basista co kawałek na nowo oliwi struny. Przyznam, trochę brakuje mi na Panopticon tej wampirycznej duszności co we wspomnianym coverze. Za to mamy pięćdziesiąt minut pokręconych dźwięków, ujadających, odhumanizowanych gitar i matematycznej sieczki. A tę najlepiej przyswoiłem w + 0 #, pełnym smoły i ciętych riffów o smaku soli. Również w dość nietypowy sposób do jaźni przylepia się Wyścig, ale to pewnie wina „kowbojskiego” motywu przewodniego. Doceniam też REC i sposób, w jaki kompozycja kwitnie przez te dane jej pięć minut.

Ciężko mi opowiadać o wartości Panopticon osobie, która z industrialem ma tyle wspólnego co ostatni Trent Reznor. Nie potrafię powiedzieć, czy to co robi ekipa z Warki jest dobre czy nie. Ale album Maszyn i Motyli spełnia każde kryteria definicji porytej i zeschizowanej muzyki, jaką tylko można znaleźć z necie.
       


Strona zespołu: https://www.facebook.com/maszynyimotyle



Rara: Planet Death Architecture (wyd. własne)



Co robi zdolny tekściarz i poeta w chwili, gdy jego macierzysty zespół zalicza przerwę? Szuka inspiracji w Tybecie? Bądź w Dukli? Być może. Za to Rafał Skonieczy z Hotelu Kosmos złapał za gitary i w prawie-że-pojedynkę nagrał sześć instrumentalnych shoegaze'owo-ambientowych dziwadełek. Planet Death Architecture przypomina mi album Odmieńca/Faaip de Oiad z początku ubiegłego roku, z tą różnicą, że Konieczny dysponuje większym budżetem. Dzięki temu każda z sześciu kompozycji może pochwalić się kilkoma odmiennymi ścieżkami z zastosowaniem różnie brzmiących gitar, co automatycznie przekłada się na gęstość muzyki i większą frajdę z odnajdywania ukrytych dźwięków.

Jest na PDA rzecz monumentalna, którą się chłonie, która wyciska pot na skórze kręgosłupa i zmusza do ciągłego repeatu. To kompozycja skrywająca się pod numerem dwa. EC// w ciągu siedmiu minut zabiera w przestrzenną folkowo-postrockową podróż, ze świetnie rozłożonymi dźwiękami w stereo, z kapitalnymi zrywami kolejnych partii gitarowych i prostymi, lecz zjawiskowymi mikroriffami. Być może dlatego sąsiednie rzeczy zdają się być tylko... bardzo dobre. Jak bagienne szumy w ECH/ czy mglisto-leśne rosy kojarzące się z debiutem Songs Of Green Pheasant panoszące się po ///O. Intrygujące.



Strona artysty: https://www.facebook.com/raramoment



Sutari: Wiano (wyd. własne)


Trzy krasnolice dziewczyny śpiewające zapomniane ludowe melodie. Ale inaczej niż to robią Chłopcy Kontra Basia i zupełnie odmiennie niż Kapela Ze Wsi Warszawa. Gdyż dziewczyny nie udziwniają i korzystają z tradycyjnego folkowego instrumentarium. Przynajmniej w tych utworach, rejestrowanych na żywo, podczas koncertów.

Znacznie bardziej intrygująco wypadają w nagraniach studyjnych, mając za sobą tylko szczątkowe dźwięki skrzypiec i bębenka. Wówczas generowanym klimatem zbliżają się do dokonań pań z Enchanted Hunters. Dobry przykład: singlowa Kupalnocka. Ależ brzmią te trzy mijające się głosy, ależ ten beztroski śmiech czaruje, ależ pięknie całość pachnie dobrze wysuszonym sianem. I te rachityczne dźwięki skrzypiec. Czy trzeba tu czegoś więcej? Trzy czarodziejki nie potrzebują żadnych wspomagaczy. Podobnie jest w Koniku morskim, Chłopakach czy Piję winko (do pierwszej połowy). Ewidentne przykłady, że mniej znaczy lepiej!

Tak więc Wiano stawia słuchacza na rozdrożu i nie przynosi odpowiedzi na palące pytanie - w którą stronę chcą owe panny nadobne pójść? Czy zawrą pakt z Rokitą i będą czarować niesztampowym wykorzystaniem ludowych wokaliz, czy zmienią się w wiejskie szeptunki ciągane po wszelkich możliwych festiwalach folkowych i śpiewające o Janickach do folkowych kotletów?



Strona zespołu: https://www.facebook.com/sutarisutari



We Draw A: Moments (Brennnessel)


Jest, jest, jest! Nowe Indigo Tree! Ok, wiem, że to tylko jego połowa, ale takiego wokalu, jakim dysponuje Peve Lety, zwyczajnie szkoda marnować. Wcześniejsze EP-ki pozostawiały uczucie niedosytu, dopiero długograj pozwolił rozwinąć skrzydła wrocławskiemu duetowi.

Panowie Lewandowski-Krzyżanowski potrzebują więcej czasu na rozbieg. A gdy już nabiorą odpowiedniego tempa, zdziwiony słuchacz łyka kolejne dźwięki w stylowym slow-motion. Gdyż do dance popu We Draw A jak nic pasują przymiotniki „zamszowy”, „atłasowy”, „jedwabny”, jak i „szarmancki”, „elokwentny” czy „wyrafinowany”.  Dba o to Peve i jego oniryczny głos, wtóruje Radosław, który sprawnie swój klawiszowy świat zaczepia z jednej strony w new romantic, a z drugiej w chillwave'ie. I wychodzą z tego takie małe klejnoty, jak duszne Done, narkotyczne Lowbanks i eteryczne Reflects.

To nie płyta do tańczenia, to raczej introwertyczne odkrywanie kolejnych warstw w domowym zaciszu. Krzyżanowski w Kamp! chyba nigdy syntezatorom nie pozwolił tak żyć, bulgotać na wielu planach, dyfundować z jednej ścieżki w drugą. Owszem, to wymaga czasu, nawet siedmiu minut (Jumbo Love), ale finalny efekt jest wielofunkcyjny. Ta muzyka może towarzyszyć radości, płaczowi, melancholii, tęsknocie, oczekiwaniu. A także wytworzyć erogenne napięcie. Wystarczy kliknąć na jeden z dziewięciu momentów.



Strona zespołu: https://www.facebook.com/WeDrawA

Słuchał [avatar]

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni