14 października 2015

Pure Phase Ensemble 4: Live at SpaceFest! (Nasiono Records, 2015)


Najbardziej udana płyta efemerycznego projektu Pure Phase Ensemble. Aż szkoda, że ten skład nie ma szansy na stałą współpracę i wydawanie studyjnych albumów.

SpaceFest to festiwal, który już na dobre wpisał się w mapę corocznych wydarzeń muzycznych w Polsce. Co roku towarzyszy mu fajna inicjatywa stworzenia ad hoc zespołu, który spontanicznie, w ciągu zaledwie kilku dni tworzy materiał, by odegrać go na żywo i zarejestrować na płycie. To już czwarta edycja Pure Phase Ensemble, tym razem dowodzonego przez Marka Gardenera z legendarnego Ride oraz Raya Dickaty'ego, saksofonisty pracującego m.in. ze Spritualized czy Stereolab. Zagranicznym gościom towarzyszą polscy muzycy, w tym niezawodny Karol Schwarz i sekcja rytmiczna rewelacji ubiegłego roku, zespołu Wilga.

Poprzednie albumy kolektywu miały różne oblicza – od mocno shoegaze'owych odlotów aż po dreampopowe, eteryczne piosenki. Tym razem udało się znaleźć złoty środek. Materiał stworzony na ostatnią edycję SpeceFestu gromadzi wszystko co najlepsze w stylu, wokół którego krążą artyści występujący na tej imprezie. Są więc długie, rozbudowane kompozycje, w których trans prowadzi do hałaśliwych ekspozycji, są dominujące partie instrumentalne, są wreszcie świetne, chwytliwe melodie. Całości słucha się naprawdę przyjemnie, bez uczucia znużenia – a pamiętajcie, że są tu utwory trwające ponad dziewięć minut, zaś najdłuższy liczy ich niemal szesnaście.

To właśnie najdłuższe Notatki stanowią oś albumu i uzmysławiają, jak potężną i skomplikowaną maszyną jest Pure Phase Ensemble. Siedmiu ludzi, wszyscy mający wiele do powiedzenia pod względem umiejętności i artystycznych ambicji – grają razem z niezwykłą dyscypliną, w pełnym skupieniu, skoncentrowani na tym, by ten mechanizm pracował dokładnie i bez żadnych zgrzytów. Kompozycja monumentalna, hipnotyczna, ale i nie pozbawiona iskry szaleństwa oraz... humoru (dość absurdalny tekst Karola Schwarza).

Za to największym zaskoczeniem jest dla mnie forma Michała Pydo. Nigdy nie byłem fanem ani Hatifnats, ani solowego wydania tego muzyka, jednak w tym przypadku muszę z szacunkiem (czy też „szacunem”) pochylić głowę – w Zostań na noc i Doing My Head wypadł rewelacyjnie. Pierwsza z wymienionych piosenek rozpoczyna się apokaliptycznie, by przeistoczyć w intymną balladę, z kolei druga to już dreampopowe cudeńko – tak delikatne i zwiewne, że aż trudno uwierzyć, iż nie śpiewa tu kobieta. Nie gorzej wypadają utwory, w których wokalnie pierwsze skrzypce gra Mark Gardener: bardzo dobry Morning Rise i jeszcze świetniejsze Peter Song. Wszystko to jednak przyćmiewa kapitalne, porywające, optymistyczne i roztańczone Happy Dancing Woman z Michałem Pydo za mikrofonem i obłędnym Jackiem Reznerem za bębnami. Pieśń niesie ten bezwstydnie eksploatowany motyw klawisza – kto za nim stoi? Karol Schwarz czy Michał Stolc z Ciszy Nocnej?

To bardzo fajna, bardzo słuchalna płyta. Bardzo chciałbym jej posłuchać bez poczucia dystansu wynikającego z koncertowej rejestracji. Chciałbym mieć tę muzykę blisko siebie, bez oklasków, bez pogaduszek słyszalnych podczas cichszych fragmentów, dopieszczoną brzmieniowo pod każdym względem. Szkoda, że to niemożliwe... [m]



Strona festiwalu: http://spacefest.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni