7 lutego 2010

Hey: Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! (QL Music, 2009)


O najnowszej płycie Hey napisano i powiedziano już prawie wszystko. Że elektronika bierze górę nad gitarami, że grupa się pozytywnie zmienia, że wpływy Radiohead, a nawet Portishead, że kandydat do miana albumu roku 2009 itd., itp. Nie będę Was zadręczał stwierdzeniami, które już pewnie dobrze znacie. Przyglądając się krążkowi Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! pochylimy się nad kilkoma szczegółami, które są raczej przemilczane lub tylko napomknięte w dotychczas istniejących tekstach.


Od czego zaczniemy? Od Kasi Nosowskiej, bo przecież panie mają pierwszeństwo. A tak naprawdę od jej wokalu. Jeśli przypomnimy sobie debiutancki album Hey i przyrównamy go choćby do rozpoczynającego MURP Vanitas, słychać ogromną przemianę, jaką przeszła Nosowska. Na Fire pełno było mocnego, opartego wręcz na krzyku głosu młodziutkiej wokalistki. Vanitas to zupełnie inny biegun – cichy, bardzo intymnie brzmiący głos, w którym słychać każdy oddech, każdą „chropowatość”. Po kilkunastu latach kariery scenicznej i muzycznych eksperymentów na solowych albumach, Nosowska serwuje nam na MURP chyba jeden z najlepszych wokali polskiej muzyki w ciągu ostatnich lat.

Ma na to wpływ nie tylko umiejętność posługiwania się własnym głosem, ale i autentyczność artystki. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnego innego polskiego albumu, gdzie słowa brzmiałyby tak przejmująco i wiarygodnie. Już od pierwszych taktów wspomnianego Vanitas słychać, że wokalistka doskonale wie i „czuje” to, o czym śpiewa. Ukoronowaniem tego jest kapitalne, wysmakowane Nie więcej..., które Nosowska „maluje” wręcz głosem. Konia z rzędem temu, kto umie przejść obok tej piosenki obojętnie.

Kolejną zaletą MURP jest bez wątpienia obecność producenckiej ręki Marcina Borsa. To on wykonał z Kasią Nosowską ogromną pracę na N/O i teraz zadbał o brzmienie „nowego” Heya. Płyta jest nie tylko świetnie nagrana (polecam trochę przyłoić z głośników i nurzać się wręcz w dźwiękach), ale i pełna drobnych smaczków, które nadal odkrywam. A gdzie tych smaczków szukać? Już na początku pojawia się świetny, westernowy, wibrujący riff gitary, przewijający się przez całe Vanitas. W Umieraj stąd Robert Ligiewicz wykonał kapitalną robotę – to chyba jedna z najlepszych partii perkusyjnych, jaką w życiu słyszałem. A to podwójne „zasysanie” hi-hata – świetnie wpasowane w cały utwór. Potem lecimy w Fazę Delta, gdzie otacza nas banalnie prosty, ale jakże przebojowy, trip-hopowy motyw, będący elektronicznym tłem całego utworu. I nagłe przejście, przenoszące nas rozkołysanym klimatem gdzieś na szerokie wody i w kosmiczną wręcz przestrzeń. Można tak wymieniać w nieskończoność – elektroniczny beat Piersi ćwierć, lekko somnambuliczna melodia gitary i basu w Stygnę, wytupana i wyklaskana perkusja w Boję się o nas... Zresztą, co tu więcej pisać – takie rzeczy najprzyjemniej odkrywa się samemu.

No i na koniec coś, o czym po prostu trzeba powiedzieć – życiowa forma pisarska Kasi Nosowskiej. To, co ta dziewczyna wyprawia z językiem polskim powinno być analizowane w szkołach, a parę tekstów to wręcz tematy na prace maturalne. Jak sama nazwa albumu wskazuje, Nosowska pochyla się nad tematem miłości i problemami z nią związanymi. I robi to w kapitalnym wręcz stylu. Nie będę się bawił w interpretację tekstów – bo wszyscy rozumiemy je na pewno w swój indywidualny sposób. Każda piosenka jest świetna, ale dla mnie prawdziwym arcydziełem pod tym względem jest utwór Stygnę. Pełna tęsknoty za mężczyzną bohaterka śpiewa: Więc z ramion ramę złóż/ Opraw ten/ Wyblakły mocno akt/ Opraw mnie. Trudno chyba o dosłowniejsze, a zarazem mniej nachalne wyrażenie potrzeby bliskości drugiego człowieka...

Stygnę:



Warto jeszcze wspomnieć o płycie DVD dostępnej w wersji rozszerzonej. Polecam wydać parę złotych więcej, gdyż jest na niej świetnie zrealizowany film dokumentujący prace nad albumem. Grzegorz Lipiec pokazuje, jak Hey zamknięty w westernowym miasteczku w Sarnowej Górze powoli tworzy swoje nowe dzieło. I tylko szkoda, że ten materiał trwa niecałe dwie godziny...

MURP to płyta, która wciąga jak bagno. Im dłużej i uważniej się jej słucha, tym uzależnia coraz bardziej. Jest pełna barw, odcieni, niuansów, jakich próżno szukać na większości płyt dostępnych na polskim rynku. Hey przekracza tym samym pewną granicę i zostawia konkurencję daleko z tyłu. [jaszko]



Strona zespołu: http://www.hey.pl/

1 komentarz:

  1. Nic dodać, nic ująć - album wyjątkowy, świetny, znakomity, wciągający etc, itp, itd...

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni