10 lutego 2010

Broken Betty: Broken Betty EP (wyd. własne, 2009)


Historia lubi zataczać koła. Dotyczy to również gatunków muzycznych. Raz na dekadę jesteśmy świadkami jakiegoś revivalu. Spójrzmy na mijający rok. Porządną płytę nagrało Alice In Chains. Koncertówka Live At Reading Nirvany okazała się strzałem w dziesiątkę. Kondycja Mudhoney i Dinasur Jr jest godna pozazdroszczenia. Czy to znaczy, że do łask wraca grunge? Niezupełnie, ale nie da przeoczyć faktu, że po dekadzie posuchy post-flanelowcy wracają z nową energią, pomysłami i potężną dozą twórczego łomotu. I uwaga! Takie rzeczy dzieją się także u nas!


Broken Betty pochodzi z Gdyni. Od momentu powstania w 2006 roku zespół zdobył pewną popularność zbierając nagrody na przeglądach i festiwalach, jednak ich najlepszym posunięciem było umieszczenie półgodzinnej EP-ki na megatotalu. Chłopaki kochają grunge, tylko dla niepoznaki przykrywają go stonerem. Dzięki temu jest bardziej nowocześnie, rzec można, że modnie. Lecz nie dajmy się zmylić - pod cholewkami aż kipi od klimatów Seattle z początku lat 90. Rozpoczynające wydawnictwo Panic In Practice to dymiąca od prochu strzelba. Stonerowy, korzenny riff, nisko strojone gitary i już jedziemy Route 66. Kompozycja udowadnia, że nie na wyrost muzycy dokleili do siebie łatkę „desert rock”. Trzeba być głuchym, by nie dostrzec w tym kawałku wpływów QOTSA. Szybko, brudno, bez trzymanki. Bozia dała wokaliście Dziablasowi potężny, czysty głos, a chłop umie i chce z niego korzystać. Kolejny Running For The Sun nie zwalnia, a dodatkowo zmiękcza kolana dzięki rozrywającemu bebechy, kapitalnemu refrenowi. Oj, jak facet przyjemnie zdziera gardło! A pozostała ekipa gra, jakby miała diabła miała pod ogonem; na granicy wytrzymałości wzmacniaczy.

Ok, a gdzie ten grunge? Proszę. Clayman. Lekka gitara i charakterystyczny wokal ze ściśniętym gardłem. Po czym wchodzi potężny, sążnisty riff i stadionowy zaśpiew. W SuperUltraMega słyszę chwilami dokonania Alice In Chains. W nisko dudniącym basie i liniach melodycznych ukrywa się spory kawał historii amerykańskiego rocka ostatniej dekady XX wieku. Taki Silent Forever jeszcze parę lat temu mógłby latać po playlistach niezależnych rockowych rozgłośni. Tak grałby Puddle Of Mud, gdyby przestał nagrywać piosenki pod publikę. Bujający rytm gitary basowej idealnie wprowadza do hałaśliwego refrenu. A kapitalnie zmajstrowana solówka (!) powoduje, że z przyjemnością włączam repeat. Zaskakuje w tym kontekście Keep Your Heart. Na dzień dobry słuchacz zastaje zaatakowany opętańczym wrzaskiem i ultraszybkim, apokaliptycznym riffem. W drugiej połowie dzieje się coś dziwnego. Chłopaki zwalniają, by wyskrobać pyszny kyussowy motyw. Do końca kawałka w ustach zostaje metaliczny posmak rozgrzanego piasku. A najlepszą rzecz zostawiają na koniec. Jak dla mnie to już klasyka. Dziablas osiąga tu poziom Chrisa Cornella. Pull In Like A Black Hole to koncertowy rozpierdalacz. Idealny do stage-divingu i ruchów niszczących kręgi szyjne. Chłopaki doskonale stopniują napięcie, serwując energetyczny czad zmieszany z krótkimi chwilami wytchnienia. Nie zmniejszając przy tym dotychczasowej dozy przebojowości. Solówka brzmiąca, jakby ktoś przejechał wiertarką po gryfie stanowi jeden wielki highlight produkcji.

O Broken Betty jeszcze cicho, mimo że supportowali Blindead i Tides From Nebula. Ale tych trzech chłopaków jeszcze zdoła namieszać w swojej niszy. Można zacząć wyciągać z szaf flanelowe koszule. Od niedawna Palm Desert jest w Gdyni! [avatar]

Strona zespołu: http://www.myspace.com/brokenbettyband

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni