21 lutego 2010

Żelki: Przeboje lata (Musty Records, 2009)


Ha! Mamy winnego! Wiem już, kto odpowiada za tegoroczną zimę stulecia i zalegające na chodnikach hałdy śniegu. To wszystko przez poznańskie Żelki. Wystarczy spojrzeć na okładkę. I proszę niech zespół nie mydli oczu tytułem albumu, mamiąc tęsknotą za letnimi romansami. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby płyta dostała nagrodę Fryderyka! Nowa epoka lodowcowa murowana.


Żelki od powstania w 2006 roku z uporem maniaka trwają przy wizerunku jajcarskiego zespołu. Proszę rzucić okiem na biografię na last.fm czy myspace. Jest absurdalna, mało poważna i daje dobre wyobrażenie na temat stylistyki szerzonej przez poznański kwartet. Tekstowo grupa lokuje się w tej samej szufladce co Big Cyc. Słuchacz dostaje trzynaście kawałków w kabaretowym, studenckim stylu. Wokalista Jarek Krawczyk jest całkiem niezłym obserwatorem. W kpiąco-sympatycznym stylu na celowniku umieszcza obyczajówki związane z codziennym życiem, wykreowanymi trendami i (a jakże!) ze sprawami damsko męskimi. Komuż tu się nie dostaje... Pod nóż idzie sztucznie wykreowana moda na indie-dzieciaki; stojący w opozycji hip-hop również nie umknął uwadze prześmiewczemu liderowi. Zespół ma u mnie przerąbane za obrzydzanie przepysznego kebaba. Na szczęście na obronę mają autoironiczną piosenkę Żelki to my, w której ze swadą informują, że ich celem jest top listy MTV. Czy może dziwić w tym kontekście zamieszczenie utworu o wymownym tytule Piosenka wszechpolska? Osobną kategorię stanowią kawałki z imionami w tytułach. Alfred, Julian, Roman czy Zenon to zwariowane portrety jakiś znanych zespołowi naturszczyków.

Krawczyk dysponuje sprawnym warsztatem językowym. Mimo śpiewania o pierdołach nie można mu zarzucić banału. Co innego styl. Kawałki są nierówne. Czasami teksty ocierają się o dosadność, balansują na granicy dobrego smaku (Szerokie spodnie), z drugiej strony trafiają się zaskakujące metafory (Liżę Marylę). Co się bardzo chwali, na całej płycie nie pada ani jedno przekleństwo, co nie jest takie oczywiste, jeśli weźmiemy poprawkę na sztubacki humor. Zwolennicy klimatów Big Cyca powinni być zadowoleni, choć na moje ucho Żelki pod względem literackim są o kilka poziomów wyżej. Jednak najbardziej w tekstach brakuje mi finezji, czegoś co kipiało inteligencją u Starych Singers.

Pod względem muzycznym jest i gitarowo, i alternatywnie, jest też prosto. Przepis zespół ma mało skomplikowany. Atakują funkowo-zeppelinowską gitarą i plumkają na keyboardzie. Od czasu do czasu dołączają jakieś przeszkadzajki, jakieś bębenki czy wstawki elektroniczne, ale to rzadkość. Trzeba przygotować się także na zboczenia w kierunku reggae. Na głównym planie jest jednak rozszalała gitara. Krawczyk potrafi wyciąć na niej całkiem niezłe hardrocki w stylu Johna Frusciante. I to kilka na piosenkę! Robi to wrażenie, ale... cała płyta jest zbyt jednorodna stylistycznie. Na zasadzie znasz jeden kawałek - znasz wszystkie. Dlatego w uchu pozostają jedynie fragmenty. Moje ulubione: druga część Szerokich spodni, która przechodzi w nośny groove. New Pop Revolution, mimo że to kpina z nurtu, którym się na blogu zajmujemy. Kebap, który chwilami brzmi jak Breakout oraz blurowskie chórki w Hej dziewczyno.

Największą wadą płyty jest jej jednorazowy użytek. Do kolejnych odsłuchów musiałem się zmuszać, gdyż największy magnes płyty - zwariowane historie - nie przykuwają uwagi opowiadane po raz n-ty. To płyta na domowe imprezki z napojami niekoniecznie niealkoholowymi. Idealna na grupowe zaśpiewki i podrywanie dziewczyn. Pełna niegłupich, choć frywolnych tekstów. Sam nie wiem, co o niej myśleć. Niby nie ciągnie mnie do niej, ale na koncert wybrałbym się bez grymaszenia. [avatar]

Liżę Marylę:



Strona zespołu: http://www.zelki.pl/

2 komentarze:

  1. Tak to już jest, kochasz i nienawidzisz jednocześnie ;) Tez mam takie kawałki które czasem po prostu mnie irytują, ale za nimi tęsknie i posłuchać musze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie band, Ja im naprawdę miłości.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni