7 grudnia 2013

Heart & Soul: Heart & Soul Presents Songs Of Joy Division (2.47 Records, 2013)


Kilka faktów z przeszłości. Rok 1980, premierę handlową ma album Closer Joy Division. 30 lat później w Polsce podczas festiwalu w Węgorzewie zbierają się muzycy związani z grupami m.in. Made In Poland, Agressiva 69, Cool Kids of Death, Rebeka, L.Stadt, by w dziesięciu kompozycjach oddać hołd Ianowi Curtisowi i spółce.

Pomysł chwycił, dość szybko zakontraktowano kilka kolejnych koncertów. Wydawało się, że na tym romansie z Joy Division historia się zakończy, zważywszy że Heart & Soul rok później zaprezentowało EP-kę z premierowymi kompozycjami zarejestrowanymi przy udziale Rykardy Parasol. Jednak przez ten czas coś muzyków gryzło w środku...

Jak mówią w wywiadach sami muzycy, zawartość albumu dość mocno różni się od koncertowych wykonań. Wtedy, w Węgorzewie, starano się możliwie jak najwierniej odtworzyć kompozycje Joy Division; celebrować rocznicę. W międzyczasie doszło do wielu korekcji składu. Zamiast dziesięcioosobowego ansamblu, trzon grupy ograniczono do pięciu osób. A ten postanowił jeszcze raz zmierzyć się ze spuścizną twórców Unknown Pleasure. Tym razem Heart & Soul podeszło do tematu zgoła odmiennie. Panowie zrezygnowali z odegrania najbardziej rozpoznawalnych kompozycji grupy i postanowili dać sobie więcej swobody artystycznej, umieszczając covery w środowiskach bardziej charakterystycznych dla macierzystych zespołów poszczególnych członków. A do współpracy zaprosili kilku gości. Efekt końcowy wyszedł nieprzyzwoicie wyśmienicie.

W siedmiu kompozycjach Songs Of Joy Division można łatwo odczuć charakterystyczny dla czczonego zespołu chłód. Hookowski bas często pomrukuje na pierwszym planie, perkusja beznamiętnie wyznacza rytm, a zimnofalowa gitara co rusz rozdziera miłość na drobne strzępy. Dochodzi do tego mocno wyeksponowana elektronika. To właściwie ona nadaje płycie właściwy ciężar, skutecznie oddalając chęć porównywania z oryginalnymi wersjami. Z tego też powodu za najsłabszy numer na płycie uważam ten, który najsilniej przypomina pierwowzór. Z całym szacunkiem do The Shipyard, ale głos Rafała Jurewicza za bardzo tu przypomina ten Curtisa, co burzy skrzętnie budowaną otoczkę oryginalnego podejścia do coverowania. Łukasz Lach przekonuje już bardziej, choć też jest mroczny, smutny i zagadkowy. Dość intrygująco wypada jego interpretacja Heart & Soul, gdzie w zwrotkach linia melodyczna przypomina nieco inny utwór JD - Isolation. Za to rewelacyjnie wypada Olleck Bobrov w Passover. Były wokalista grupy 2Cresky (gdzie obecnie funkcję tę pełni Łukasz Lach) nadaje kompozycji mnóstwo powietrza, lekkości i wyciszenia - mimo schizofrenicznego tekstu.

Wypada mi się zgodzić z pozostałymi recenzjami, że najciekawsze utwory na płycie to te, do których zespół zaprosił kobiety. W Decades grupę wspomogła ponownie Rykarda Parasol. To już klasa sama w sobie, instrumentaliści zresztą kapitalnie wymyślili sobie muzyczny środek ciężaru przy pomocy basu i grobowych dźwięków klawiszy. Bela Komoszyńska z Sorry Boys wyśpiewała najbardziej pogodną i przebojową wersję Dead Souls (choć z wyczuwalnym podskórnie niepokojem). Ale numer jeden należy do Hani Malorowskiej z formacji Hanimal. Choć na początku byłem święcie przekonany, że to śpiewa Michał Pydo z Hatifnats. The Eternal czaruje głosem, złowieszczym fortepianem, leniwym tempem i eteryczną formą.

A jednak zakończenie będzie gorzkie. To bardzo dobra płyta Heart & Soul, szkoda tylko że pozostawiająca wrażenie obcowania z profesjonalnym i twórczym, ale jednak tylko cover bandem. Tę grupę stać na coś więcej – długogrającą płytę z własnymi kompozycjami. [avatar]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/HeartAndSoulOfficial

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni