24 października 2014

Hurtownia: Co-Sovel, Hidden World, Kiev Office, Totemy


Szybkie recenzje płyt krótkich i trochę dłuższych.

Co-Sovel: Live in Studio EP (wyd. własne, 2014)


Zespół Izoldy Sorensen, udzielającej się w zespole Julii Marcell, z pochodzenia bodajże Niemki, co jest o tyle istotną informacją, że próbuje swoich sił w śpiewaniu po polsku. W dodatku przekładów poezji słoweńskiego poety Srecko Kosovela (i już wyjaśnia się geneza nazwy zespołu). W tych nagraniach - Detektyw Nr 16 i Sorbetowy – wokalnie przypomina inną nordycką piosenkarkę związaną z Polską – Karen Duelund Gustaviano (Madomoiselle Karen). Wymienione utwory są zresztą najciekawsze spośród czterech zaprezentowanych na EP-ce. Choć uściślając, Sorbetowy jest singlem wypuszczonym już po opublikowaniu EP-ki i formalnie się na niej nie znajduje. Ta, zgodnie z tytułem, została nagrana w studiu, ale „na setkę”.

Anglojęzyczne kawałki już tak dobrego wrażenia nie robią. Dhei No i A Small Coat trochę rażą manierycznością wokalistki (maniera ta w przypadku śpiewania po polsku nadaje wymowie Izoldy interesującej egzotyki), a kompozycyjnie również nie porywają, zwłaszcza w przypadku uproszczonego do granic możliwości A Small Coat.

Zespół zarejestrował już materiał na swoją debiutancką płytę, która ma się ukazać na początku przyszłego roku. Jestem ciekaw, w jaką stronę pójdą – i nie zawaham się tego sprawdzić!




Hidden World: Vows EP (Antena Krzyku, 2014)


Poważniejsza odmiana The Black Tapes. Zresztą stworzona przez członków tego zespołu, jak i kilku innych, w tym Panacea czy Capital. Należy się więc spodziewać spodziewanego, czyli przesterowanych postpunkowych gitar, zachrypniętego wokalu i dość prostej konstrukcji utworów.

Jest nieco bardziej na serio od rokendrolowych Taśm, słychać, że panowie mają coś więcej do wykrzyczenia niż tylko seks, dragi i wóda. Posłuchajcie choćby otwierającego tę krótką EP-kę It Hurts But I’ve Never Felt So Alive. Święte słowa, czasem musi boleć. Tytułowe Vows to już melodyjny punk rock w znajomym stylu. Z kolei Day Of Useless Words to rzecz o solidnym ciężarze – gatunkowym i emocjonalnym. Najciekawszy z zestawu utwór, najwięcej się tu dzieje, jest miejsce na mocny riff, krzyk, ale i momenty spokojniejsze – co nie znaczy, że mniej emocjonujące.

Vows niczego nowego nie wnosi, ale to całkiem solidna propozycja solidnego, poukładanego zespołu. Choćby z tego powodu warto posłuchać.




Kiev Office: Live History Of Gdynia (Nasiono, 2014)


Rarytaśny bootleg KO wydany w niewielkim nakładzie, od niedawna także do kupienia online. Wśród ośmiu kompozycji zwracają uwagę trzy covery. Pszczelarz Jan to dowcipna interpretacja wielkiego przeboju The Hooters Johnny B. Children Of The Revolution – oczywiście T. Rex, w tym przypadku dość wierne wersji oryginalnej, choć rozciągnięte w psychodeliczny, kwaśny trip. No i jeszcze The Captain Of Her Heart, autora jednego hitu (nic więcej nie kojarzę) – Double. W wydaniu Kievów zyskuje seksownym duetem Michała Miegonia i Joanny Kucharskiej oraz partiami trąbki.

Reszta to już piosenki oryginalne – za to zwykle w nieco innych od albumowych aranżacjach. Jak w przypadku szybkiej tanecznej wersji Hexengrund czy akustycznych Around The Globba i Trust Me Jonas, You’re Still One Of The Brothers, Jonas. Odpowiednio agresywnie wypadają Mężczyźni w strojach kosmonautów i totalnie podziemny Radioaktywny blok.

Dobra rozgrzewka przed nadchodzącą trzecią płytą Kievów, o której już wkrótce przeczytacie na łamach WAFP.




Totemy: Będzie dobrze EP (Jasień, 2014)


Zespół wcześniej nazywał się Unrobe, a teraz nazywa się Totemy. Nie zmieniło się jedno: nadal gra bardzo krótkie, utrzymane w stylu niedbałego lo-fi, przebojowe piosenki. Również po polsku.

Rowery przypominają dokonania zespołów zgromadzonych wokół Radia Rodoz – to niespełna półtorej minuty fajnej, luźnej melodii, z zapamiętywalnym refrenem: Nikt nas nie dogoni/ Nikt nas nie dogoni dziś. Bigbeatowe Odmierzam czas nagraniami z ikonicznym wręcz odwołaniem do „chłopaka z gitarą”, wreszcie kompletnie lołfajowe, minimalistyczne Źle to zasadnicza i najlepsza część tej króciutkiej płyty. Dołączone jakby na siłę anglojęzyczne Girl (Clap Your Hands) zbyt zalatuje The Kinks i nieco psuje ostateczny bardzo pozytywny odbiór EP-ki.

Ale i tak jest miło.



Słuchał [m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni