30 marca 2012

Pomruki: Monoholia (wyd. własne, 2012)


Cóż można powiedzieć debiutującemu zespołowi grającego melancholijnego alt rocka? Że startuje w niełatwej dziedzinie, która została wyeksploatowana do ostatniego akordu? Że bez pewnych pokładów bezczelności i krzykliwości dość łatwo zginąć w kolorowym tłumie? Że cholernie trudno być drugim Coldplayem czy Myslovitz? Darujmy sobie banały - ekipa z Siedlec jest ich świadoma. Dlatego nie poprzestała jedynie na zagraniu rozmarzonych kompozycji na zwrotkę i refren. Chce za to przekonać słuchaczy, że ładne piosenki mogą się dobrze czuć mając za kamrata postrockowe, melancholijne (a jakże!) plumkanie. Sprawdźmy więc, jak jej wyszło.

Na pierwsze danie Pomruki serwują Iluzję. I już na początku mamy spory fail. Pierwsze półtora minuty to... jakiś zaginiony utwór New Century Classics, który równie dobrze mógłby znaleźć się na Natural Process. Tu każdy instrument imituje brzmienie krakowian. Tak samo nastrojona gitara, identycznie poprowadzona wiolonczela, podobna praca perkusji. Auć! Na szczęście później wchodzi wokal i obywa się bez nachalnych skojarzeń. Śpiewoszept Pawła Skolimowskiego doskonale współgra z nieśpiesznym, onirycznym klimatem. Na plus należy zaliczyć logiczne przejście do bardziej dynamicznych partii, dzięki czemu utwór jako całość wyłącznie zyskuje. Kosmos z kolei przypomina mi dokonania Play i pamiętną płytę Forever. Kompozycja podskórnie rwie do przodu, elektroniczne tło nadaje jej zmysłowej nerwowości, linia melodyczna podbita tęskną partią wiolonczeli momentalnie przykleja się do ucha, choć na szczególne wyróżnienie zasługuje ciekawe, brudne gitarowe solo w środku kawałka. Syndrom „gdzieś już to słyszałem” nie opuszcza także podczas odsłuchu tytułowej kompozycji. Monoholia jest ciekawym utworem o dobrze budowanym napięciu, ale główka cały czas pracuje próbując przypomnieć sobie, na której płycie zapuszczono podobny program. Zero ironii zwyczajnie omijam, nie dlatego, że to zły kawałek - zwyczajnie irytuje mnie linia melodyczna. Choć obiektywnie biorąc to odprężająca rzecz oparta na akustycznej podstawie, mądrze wykorzystanej wiolonczeli, klimatycznej elektronice i ciekawych gitarowych efektach. Coś w stylu No! No! No!

Mam za to ochotę rozpłynąć się w kończącym EP-kę, instrumentalnym m long. To osiem i pół minuty arcyciekawego postrockowego jamowania, który pokazuje zespół jako dobrze rozumiejący się i kombinujący skład. Znów proszę o zwrócenie uwagi na czas 1:30, w którym wchodzi przepyszny motyw. A dalej jest jeszcze lepiej, dochodzą kolejne smaczki, zespół umiejętnie rozkłada akcenty, fajnie przechodzi od czystych dźwięków do przybrudzonej gitary. I te dzwoneczki, i te wiolonczelinowe poszarpywania... I znów pojawia się cień NCC, choć tym razem Pomruki prezentują zbliżony poziom.

Monoholii świetnie się słucha. Bardzo dobra produkcja pozwala się cieszyć w słuchawkach każdym dźwiękiem. Piątka Pomruków to zapracowani ludzie, robiący wszystko, by słuchacz mile spędził te 25 minut. Śpiewają po polsku. Plus. Choć za teksty w rodzaju A wszystko, co mam, to nieskończoność gwiazd należy im się bura. Takie sformułowania - toż to jeleń na rykowisku tekściarstwa polskiego! I ten nieszczęsny minus - Monoholia za bardzo się kojarzy. Koniecznie trzeba coś zrobić w tym względzie. [avatar]



Strona zespołu: http://www.pomruki.art.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni