15 lutego 2012

The Spouds: Paxil (FYH! Records, 2012)


To musi być nudne. Za chwilę czytelniku przeczytasz recenzję kolejnej gitarowej płyty, o której będziemy się rozpisywać w samych superlatywach. Nic na to nie poradzimy, że młode zespoły nie chcą uwierzyć, że temat okołosonicyouthowego grania (ta nazwa musi się pojawić, więc niech będzie już w pierwszym akapicie) wyeksploatowano do cna i każda próba odnoszenia się do klasyki automatycznie prowadzi do przyszycia łatki z etykietą „niereformowalnych rockistów”. A skoro nie chcą uwierzyć, to nagrywają sobie te garażowe płyty, jedna za drugą. Tylko czemu są one tak cholernie dobre?

Spoudsi już w 2009 roku dali się poznać obiecującym minialbumem Serenity Is Only A Brainwave. Od tamtego czasu o kapeli było dość cicho, a jej muzycy wyżywali się w pobocznych projektach (Erplain, Lora Lie). Powrót po ponad dwóch latach zaowocował jedenastoma wściekłymi kompozycjami. Tych, którzy na debiutanckiej płytce widzieli w The Spouds młodziaków próbujących połączyć noise’owe granie z jazzowym wyrafinowaniem muszę rozczarować - saksofon pojawia się na Paxil dosłownie przez parę sekund. Co nie znaczy, że warszawiacy postawili na prostotę. Tej nie ma. Dba o to coraz lepszy Mateusz Romanowski na gitarze, wspierany częstymi nieoczekiwanymi pochodami basu Grześka Zielińskiego.

Na singiel wybrano Canadę. Kawałek świetny, choć refren jest jego najgorszą częścią. Patenty wokalne Kuby Walendy mogą trochę kojarzyć się z tymi stosowanymi przez Cedrica Bixler-Zavalę z At The Drive-In, choć muzycznie to trochę inne położenie geograficzne (ale wciąż z tego samego kontynentu). Romanowski rośnie w siłę. Pełne sprzężeń i przesterów riffy wychodzące spod jego palców chlaszczą jak tępa żyletka, wbijają się w bębenki słuchowe z gracją metalowej szpilki albo zaskakują całkiem czystym akordem. Polecam posłuchać albumu na słuchawkach. To płyta gęsta od kapitalnych ścieżek! Podstawą External są trwające ułamek sekundy chore krzyki i twardy bas, Consumed aż kipi od puszczonych w ruch kuchennych mikserów, Breath od pierwszej sekundy atakuje soniczną kakofonią, a Burnt-out Track wręcz bryzga smołą.

A mimo wszystko Spoudsom w całej tej dysonansowej brei udało się umieścić melodie, które trzymają za ryj i nie chcą puścić. Jest tu kapitalne Puppies, które równie dobrze mógłby zaśpiewać młody Damon Albarn. Jest HWDP, gdzie Walenda jednym wersem podcina nogi nieświadomemu niczemu słuchaczowi po drugiej stronie głośników. Nie można pominąć także sześciominutowej bestii Codeine czy motorycznego Blackbox Girl.

Tyle o płycie dziś. Ciąg dalszy podczas corocznych podsumowań :) [avatar]



Strona zespołu: http://www.myspace.com/thespouds

Przeczytaj też: Serenity Is Only A Brainwave

12 komentarzy:

  1. płyta bardzo zacna. trzeba wykurzyć to elektroniczne ścierwo z polskiego niezalu!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebista płyta. Dawno nie słyszałem tak dobrego posthardkoru. Wokalista się podszkolił przez te lata. Ale... gdzie słychać ten saksofon?

    OdpowiedzUsuń
  3. Blind Alley. 0:12 - 0:14, 0:31 - 0:32, 0:40 - 0:42 itd. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zmieńcie gitary na saksofony.

    OdpowiedzUsuń
  5. nie podoba mi się nic a nic a tytuł płyty kojarzy mi się wyłącznie z paszkwilem...

    OdpowiedzUsuń
  6. Kup sobie Muchy.
    Dawno nie słyszałem w Polsce płyty tak naładowanej wściekłością. Nie mówię o jakiś tam skansenowo-punkowych historiach. Breathe, Externals, Codeine są mistrzowskie.

    OdpowiedzUsuń
  7. kapitalny album.

    OdpowiedzUsuń
  8. właśnie usłyszałem w Offensywie Stelmacha dwa utwory. Super, płyta wydaje się być warta kupienia. jeszcze na bandcampie poslucham :))

    OdpowiedzUsuń
  9. często w trójce ostatnio leci. może jakiś festiwal?

    OdpowiedzUsuń
  10. płyta zajebista!

    OdpowiedzUsuń
  11. Super album. klasyka posthardkoru w polskim wydaniu

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni