7 października 2012

Skubas – Gliwice, Ruiny Teatru Victoria, 6.10.2012



W ramach swojej pierwszej trasy koncertowej (wraz z Voo Voo) Skubas odwiedził Gliwice, gdzie wystąpił w jednej z najbardziej klimatycznych sal w Polsce – ruinach teatru miejskiego „Victoria”. Ważna i radosna wiadomość – publika dopisała!

Najbardziej obawiałem się o frekwencję, zwłaszcza że można było kupić bilety na wybrane koncerty (osobno na Skubasa i Voo Voo). Na szczęście obawy okazały się płonne – na koncert Skubasa, którego pierwsza płyta pojawiła się w sprzedaży zaledwie kilka tygodni temu, przyszło ok. 150 osób, wypełniając w połowie salę teatru. Jeśli nigdy nie byliście w tym miejscu, nadróbcie to! Surowe, wciąż okopcone dymem mury, ślepe, zamurowane okna – ta sala robi wrażenie i ma niesamowitą akustykę (równie surową i bezlitosną dla ucha).


Koncert rozpoczął się z niewielkim poślizgiem i trwał ok. godzinę i dwadzieścia minut, co również mile mnie zaskoczyło. Fakt, że trochę czasu zabierały niezbędne przygotowania do każdego utworu (przestrajanie gitar, wymiana basu na kontrabas), ale nikomu to nie przeszkadzało – dzięki zabawnej konferansjerce basisty Filipa Jurczyszyna (który trochę skradł show Skubasowi), na nudę nie można było narzekać. Nie obyło się bez drobnych problemów technicznych – zerwana struna nie przeszkodziła jednak w rozkręceniu co bardziej energetycznych numerów, a przed najgłośniejszym Kurtem udało się ją wymienić.

Zaczęli nieoczekiwanie od Rain Down. Potem Nie pytaj, który będzie drugim singlem z płyty Wilczełyko, i Więcej nieba. Kapitalnie wypadła Mgła z tekstem Wojciecha Waglewskiego – głębokie tony kontrabasu i poruszająca melodia refrenu kupiły chyba wszystkich sceptyków. Zanim zabrzmiał Linoskoczek, Skubas nie omieszkał podziękować za głosowanie na tę piosenkę na liście przebojów radiowej Trójki.

Wydawać by się mogło, że materiał z płyty Wilczełyko jest nieco senny, w przeważającej mierze balladowy. Jednak na koncercie chłopaki tryskali energią. Hałaśliwe zakończenie Nie pytaj, porażające nerwowym rytmem Idzie szarość (z pozdrowieniami dla nieobecnej na koncercie Julii I. oraz – ode mnie – dla grającego na perkusji w studiu Emade), wściekle rozjazgotane, jakby Gliwice nawiedzili Mudhoney, Prawie jak Kurt („zostajecie na własną odpowiedzialność” – uprzedził rozbrajająco Filip), genialnie wykonane na bis Eyes Of Vanity (od wczoraj chodzi mi to bez przerwy po głowie) – działo się niemal jak na najgłośniejszych koncertach Off Festiwalu. Jako ostatnia w oficjalnym czasie zabrzmiała nowa piosenka, której tytułu nie zapamiętałem, ale była o powrocie parostatków (czy parowozów?) i była fantastyczna! Od bardzo spokojnej balladowej części po potężny postrockowy finał – już się nie mogę doczekać kolejnej płyty, na której się znajdzie!


Warto wspomnieć o pozostałych muzykach. Stojący nieco z boku Wojtek Makowski, grający na gitarach elektrycznych, sięgał często po niebanalne efekty: brumy, sprzężenia, świsty i piski generowane przez wzmacniacz i małe pudełeczko z pokrętłami. Słonecznik (ten kolega w żółtym) mimo przeziębienia dzielnie wspierał Skubasa wokalnie. Filip, jak wspomniałem, był duszą towarzystwa, ale też ciężko pracował na basie i kontrabasie. Perkusista Wojtek Sobura swoje prawdziwe oblicze pokazał w najbardziej dynamicznych fragmentach, kiedy szalał za swoim zestawem, z pasją okładając talerz pałeczką.

W pewnym momencie ze sceny pół żartem, pół serio padła uwaga, że w Gliwicach do tej pory nie sprzedał się ani jeden egzemplarz Wilczegołyka. Po koncercie ten stan rzeczy się diametralnie zmienił. Gdy kupowałem swoją kopię, pudełko z płytami było już prawie puste. [m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni