11 grudnia 2014

Bad Light District: Science Of Dreams (Music Is The Weapon, 2014)


Nauka kontra marzenia.

BLD początkowo był pobocznym projektem Michała Smolickiego z New York Crasnals. Z czasem rozrósł się do pełnoprawnego zespołu. Obecnie jest „profesjonalnym” kwintetem. Profesjonalnym – bo po raz pierwszy wyszedł z domowych pieleszy i nagrywał się w prawdziwym, „poważnym” studiu. To też pierwsza próba Michała i spółki zmierzenia się z nagraniem na setkę, tak bowiem zarejestrowano Science Of Dreams. Podobno tu i ówdzie słychać jakieś niedociągnięcia, ale moim zdaniem to tylko krygowanie się perfekcjonisty – ja tam żadnych niedociągnięć czy braków nie słyszę. Co więcej, to pierwszy album BLD, który brzmi tak potężnie i dojrzale. Pięcioosobowy skład daje jednak zupełnie inne możliwości niż jeden muzyk dogrywający samodzielnie kolejne ścieżki na domowym komputerze.

Jeszcze a propos brzmienia. To płyta cięższa od Nothing Serious, takie przynajmniej wrażenie wywołuje wyeksponowany bas i oszczędnie bijąca perkusja. Do tego mnóstwo długich, pojedynczych akordów gitary, pogłosów, przesterów, nawet sprzężeń. Plus zwyczajowo niski, melancholijny wokal Michała. Czy nie brzmi to jak przepis na najlepszego kompana bezsennych nocy?

Album otwiera Don’t Tell Me The Ending, w którym jest dokładnie wszystko to, co wymieniłem w akapicie powyżej. Oszczędność środków zwrotek kapitalnie koresponduje z bogatymi refrenami, które urzekają nie tylko melodią wokalu, ale też chropawym wdziękiem basu i rozkręconych wzmacniaczy. Piękne wejście! Singlowe Table Leg trochę na siłę próbuje wprowadzić BLD na parkiety taneczne. Uproszczona dyskotekowa rytmika nie sprawdza się na dłuższą metę. Okej, piosenka wpada w ucho, ma też swoje „mroczne” oblicze, ale to zaledwie przerywnik przed znacznie ciekawszymi momentami Science Of Dreams. Należy do nich choćby kolejne na liście El Pato. A to już Smolicki i kompania w najwyższej formie. Bezbłędny minimalizm sekcji rytmicznej i zagadkowe, wciągające w ciemność partie gitar. Przeciągły, smutny riff gitary z tego kawałka należy do moich ulubionych w całym dorobku BLD. Digital State Of Mind pociąga z kolei takim w sumie nieprzyjemnym rozwiązaniem harmonicznym, które jednak udowadnia, że piękna muzyka nie musi być łatwa i przyjemna w odbiorze.

Niehalo to długi i ponury post rock. Bas brzmi tu jak z desert rocka, do tego ta narkotyczna monotonia, jakieś kwaśne posmaki – z pewnością nie jest to radosny hymn chwalący piękno wiosennego poranka, raczej impreza z filmu Jarmuscha. I jest bardzo halo. Trochę szybsze tempo wprowadza Just Smile And Wave, gdzie znowu bas napierdziela w dolnych rejestrach, a gitary tańczą w psychodelicznych wygibasach. Refren to już takie natężenie cudownego brudu i zgiełkliwych przesterów, że aż serce boli od tego nadmiaru miłości. A jest jeszcze przecież lejący się jak smoła, narkotyczny Yesterday’s Snow i wieńcząca album ponura ballada Spititual Machine, tak urokliwie nihilistyczna.

Pora jeszcze wyjaśnić wstęp do tej recenzji. Jak twierdzi Michał, Science Of Dreams w dużym skrócie mówi o ciągłym ścieraniu się między marzeniami a poważnym życiem, pracą zawodową, nauką. Analizę tekstów pozostawiam anglistom. Mnie zupełnie satysfakcjonuje to, jak odbieram tę muzykę na poziomie podświadomości, bez zagłębiania się w teksty.

Science Of Dreams to tylko osiem piosenek, ale tak gęstych od ciemnej energii, że pozostawiają w poczuciu całkowitego nasycenia, najedzenia wręcz. Ale wierzcie mi, wkrótce znowu będziecie głodni. [m]



Strona zespołu: http://badlightdistrict.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni