Jeśli prowadzisz poczytny serwis recenzencki*, możesz być
pewny, że prędzej czy później odezwie się do ciebie jakiś zespół z prośbą o
objęcie patronatem jego EP-ki, płyty, koncertu, czegokolwiek. Jeśli masz młody
zespół, dopiero startujący do walki o uwagę słuchaczy, prędzej czy później
napiszesz do bardziej lub mniej poczytnego serwisu recenzenckiego list
zaczynający się od słów: „Cześć, jesteśmy młodym zespołem X, nagraliśmy właśnie
EP-kę, czy chcielibyście zostać jej patronem?”
*Tak naprawdę, nie musi być nawet poczytny.
„Cześć, jestem menadżerem obiecującego zespołu, chciałbym
zaproponować wam patronat nad naszą płytą. Przesyłam info i promomix do
odsłuchu”.
„Cześć, proponujemy wam umieszczenie logo na płycie i
plakatach. W zamian oczekujemy publikacji zapowiedzi, recenzji, publikowania informacji
o zespole i datach koncertów. Dobry deal?”
Pierwszy błąd, jaki popełniają menadżerowie zespołów, to
przekonanie, że każdy blog/serwis muzyczny tylko marzy o tym, by umieścić swoje
logo na okładce płyty. Bo to przecież dla nich świetne promo, prawda? Nie
całkiem. Biorąc pod uwagę znikome nakłady płyt artystów niezależnych (500-1000
to już dużo) nie ma mowy o żadnej promocji. Taką liczbę odsłon nawet najmniej
popularne medium osiąga w ciągu dnia lub tygodnia.
Uwaga na pułapki! Jedną z nich jest (załóżmy, że już
się dogadaliście i logo ma się pojawić na okładce płyty) publikacja znaczka
patrona na specjalnej naklejce. Która znajduje się na folii. Którą każdy
zdziera i wyrzuca natychmiast po zakupie płyty. Oznacza to, że wasze logo
zaistnieje w świadomości odbiorcy na ułamek sekundy. Lub wcale, ponieważ zginie
w zalewie kolorowych, mikroskopijnych znaczków.
Tu pojawia się pułapka druga. Nie jesteś jedynym
patronem tego atrakcyjnego wydawnictwa. Jesteś jednym z... dwudziestu patronów.
Nie, to nie żart. Rekordziści potrafią uzbierać kilkadziesiąt logosów. Wśród
nich mogą się też znaleźć serwisy, których nie cierpisz albo są twoją
bezpośrednią konkurencją – akurat obok twojego logo. Oczywiście, nic o tym nie
wiedziałeś, bo partner menadżer zasłonił się tajemnicą handlową. Albo jeszcze
nie miał pełnej listy patronów, gdy załatwiał deal z tobą.
Wracając do błędu nr 1 popełnianego przez menadżerów.
Przekonanie, że szanujący się serwis udzieli patronatu zespołowi na podstawie
odsłuchu jednej piosenki lub zlepku kilkudziesięciosekundowych fragmentów
utworów jest co najmniej dziwne. Oczywiście, są serwisy, które zgadzają się
firmować płyty swoją nazwą nawet bez wiedzy, czym ta płyta jest. Liczy się logo
na okładce. Logo, kurna!
Na WAFP wprowadziliśmy prostą, jednakową dla wszystkich
zasadę – nie dostarczysz całego materiału do odsłuchu, nie rozmawiamy o
patronacie. I tu napotykam często barierę mentalną, obawę przed spiraceniem
płyty. Bo przecież taki bloger tylko czyha na okazję, by wydębioną chytrze
przed premierą płytę wypuścić do sieci z komentarzem „Hahaha, a ja już mam,
słuchajcie tego wszyscy!” Zdarza mi się (coraz rzadziej, jednak świadomość, jak
działa mechanizm promocji w sieci wśród muzyków rośnie) mozolnie tłumaczyć, na
czym polega zaufanie i dlaczego nie opłaca mi się bawić w muzycznego Janosika.
I dlaczego każdy recenzent WAFP musi obiecać, że nie wrzuci do internetu żadnej
płyty, którą uzyskał z redakcyjnego źródła. Bywa ciężko, ale zwykle działa.
Kolejny błąd menadżera to wygórowane oczekiwania. Zdarzyło
mi się otrzymać od pewnej szacownej instytucji wydawniczej kilkustronicową
umowę, która przeliczała naszą współpracę na konkretną gotówkę (kilka tysięcy
złotych!) – choć oczywiście była to transakcja bezgotówkowa – i szczegółowo
określała warunki do spełnienia przez nasz blog. Jednym z nich była publikacja
absurdalnie wielkiego baneru i zapewnienie miliona odsłon tegoż. Autentyk.
Oczywiście papier nie został podpisany, aczkolwiek do współpracy doszło, na
tzw. gębę. Fakt faktem, instytucja obiecywała wymienienie nazwy bloga w
reklamach radiowych płyty. Do dziś zastanawiam się, czy lektor powiedziałby
„wafp”, czy „wearefrompoland”. Na szczęście nie musiał...
Kolejne oczekiwania, z którymi możecie się spotkać, to:
- Informowanie o tym, że zespół planuje nakręcić teledysk, który będzie fajny.
- Informowanie o tym, że zespół zakupił nowe bębny i w związku z tym będzie fajniej brzmieć na koncertach.
- Informowanie o tym, że zespół rozpoczął zdjęcia do teledysku i że weźmie w nim udział znany aktor.
- Informowanie o tym, że zespół wyda remiksy swoich piosenek i że zrobili je fajni producenci.
- Informowanie o tym, że zespół wyrusza na piątą trasę promującą patronowaną przez was płytę. Dwa lata po jej wydaniu.
Generalnie chodzi o to, że jak już umieścili wasze logo na
swojej płycie, to należy im się dożywotnia obsługa PR na łamach waszego
serwisu.
Najlepiej, żebyście publikowali gotowce, czyli tzw.
materiały prasowe. Czasem nie musicie nawet pisać recenzji, PR napisze ją za
was. Wy tylko macie publikować. A właściwie „wrzucać”. Wrzucać jak najwięcej.
Autentyk.
Odpowiadając na pytanie z listu menadżera – to nie jest
dobry deal. Żeby nie było: nie posądzam tego menadżera o złe intencje. On po
prostu chce wykorzystać każdą nadarzającą się szansę, by nazwa jego zespołu
pojawiła się w wynikach wyszukiwania Google. Jednak wy, prowadzący poczytny
serwis recenzencki, powinniście o tym wiedzieć i potrafić powiedzieć „nie”.
Na WAFP wprowadziliśmy czytelne zasady, które oznaczają, że
dajemy tyle, ile jest wart taki patronat, czyli niewiele. Nie
publikujemy banerów, komunikatów prasowych, żadnych dodatkowych informacji.
Nasz pakiet jest tak skromny jak wyposażenie podstawowego modelu Tata Nano:
zapowiedź płyty, recenzja, okładka płyty eksponowana przez miesiąc w górnej
części strony, plakat na FB. Wszystko. Niczego więcej nie obiecujemy. Albo na
to przystajecie, albo nie. Nie twierdzę, że ten pakiet nie powinien być
bogatszy – chodzi tylko o to, że to wy, autorzy serwisu, macie coś, czego oni
pragną – narzędzie do robienia rozgłosu. I musicie nauczyć się rozsądnie z
niego korzystać, żeby nie zostać reklamową choinką.
Wszystko o współpracy z WAFP!
Wszystko o współpracy z WAFP!
Kiedy menadżer robi was w ch...
Jestem jak dziecko, wierzę ludziom. Nawet nie muszę mieć
tego na piśmie, wystarczy mi słowo. Na przykład, gdy menadżer (tudzież wydawca)
obiecuje, że dostarczy egzemplarz płyty jako dowód, że na okładce zostało
zamieszczone rzeczone logo serwisu. Zakładam, że tak zrobi.
Ale czasem nie robi. Co więcej, żadna ze złożonych obietnic
nie została spełniona. Mimo iż media partner wywiązał się ze swoich. Przez
miesiąc promował okładkę, napisał recenzję na dzień premiery, poinformował o
koncertach itd., itp. Wtedy odechciewa się jakiejkolwiek współpracy.
To na szczęście sytuacje marginalne. Zwykle – jeśli zasady
zostały jasno ustalone i zaakceptowane przez obie strony, wszystko przebiega
pobyślnie.
Czy w związku z powyższym patronaty to tylko niepotrzebnie
dmuchany balon obietnic bez pokrycia? Niekoniecznie. Jeśli wprowadzicie zdrowe
reguły i będziecie się ich trzymać, nauczycie się dogadywać z menadżerami i
zawsze przed przyznaniem patronatu będziecie przekonani, że promujecie muzykę,
która naprawdę się wam podoba, osiągniecie sporą satysfakcję oraz plus dziesięć
do szacunu wśród artystów. [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz