Krótki przegląd jeszcze świeżych EP-ek.
Nowy zespół starych wyjadaczy, którzy na razie nie ujawniają
swoich nazwisk. Nie brzmi to zachęcająco, ale trzyutworowa EP-ka ma w sobie
coś, co każe do niej wracać. Piosenki zaśpiewane przez Lee la Loa leniwym,
nieco zmanierowanym głosem (gdzieś pomiędzy Laną Del Rey a Izą Komoszyńską z
Sorry Boys) wciągają swoim niespiesznym tempem, stonowaną melodyką i
przywiązaniem do szczegółu.
Delikatny gitarowy pop generowany przez zespół ma swoje
chwile triumfu, kiedy partie poszczególnych instrumentów rozlewają się jak
ciepła woda przypływu po szorstkim piasku sekcji rytmicznej. Niby wszystko to
jest gładkie i nieagresywne, ale pod tą zewnętrzną warstwą kryje się sporo
alternatywnej chropowatości i z trudem wstrzymywanej energii. Na uwagę
zasługuje zamaszysty Nowhere, który robi wrażenie kontrolowaną furią
czającą się gdzieś na głębokim drugim planie, a także przestrzenny Purple
Sky z cudownie poprowadzonymi gitarami i wysmakowanym brzmieniem perkusji.
Zapowiada się ciekawie. Mam tylko nadzieję, że wokalistka
wzbogaci swój wokal o inne środki ekspresji. Samo mruczenie i marudzenie może
na dłuższą metę nie wystarczyć.
Strona zespołu: https://www.facebook.com/pages/Lee-la-Loa/1432998563655309
Rebeka: Breath SP (Brennnessel, 2014)
Po sukcesie debiutanckiego albumu duet musi zmierzyć
się z rosnącymi oczekiwaniami fanów na całym świecie. Singiel Breath
pokazuje, że Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny mają wyraźnie nakreśloną ścieżkę
rozwoju.
Tytułowy Breath to znane już z Hellady
połączenie melancholijnej muzyki tła z tanecznym bitem, który wyłania się z
oddali, jakby dźwięk przebijał się przez ściany wyłożone gąbką. Sprawia to
niesamowite wrażenie obcowania z muzyką w sposób niemal fizyczny, jak gdyby
była czymś materialnym. Utwór jest dość niepozorny, ale w swojej skromności
skrywa pokłady przebojowości. Jeszcze bardziej stonowany jest Into The
Ground, w którym Iwona po raz kolejny oszałamia barwą swojego nieziemskiego
głosu. Kapitalny finał z narastającym basowym tonem i przetworzonymi wokalami.
Na deser remiks Breath w wykonaniu Idiotape. Na
szczęście nie z tych dziwacznych, które nie zostawiają praktycznie nic z
oryginału. Tu jest przede wszystkim wzmocniony bit i podkręcone walory taneczne
nagrania wyjściowego.
Strona zespołu: https://www.facebook.com/RebekaDuo
Straight
Jack Cat: EP 2 (JazzBoy, 2014)
Trochę mnie niepokoi cisza wokół drugiej EP-ki tego
małopolskiego kwartetu. Już pierwszą zdemolowali uszy słuchaczy swoją
interpretacją klasycznego bluesrockowego łomotu. Drugą tylko potwierdzają wyśmienitą
dyspozycję i z wielką pewnością mówią: spokojnie, wiemy co robimy. Mają na
siebie pomysł, bo czterech nowych kawałków słucha się z wypiekami na twarzy. A
każdy z nich nieco inny, nie ma mowy o jechaniu na tym samym patencie.
Passing startuje i od razu wiemy, z kim mamy do
czynienia. Potęga brzmienia tego zespołu zdumiewa mnie za każdym razem.
Słyszałem tysiące rockowych kapel, a jednak kolejna z nich potrafi wycisnąć z
instrumentów i wzmacniaczy jeszcze więcej. Gdzie jest granica?
Chłopaki chyba musieli słuchać ostatnio Mclusky’ego (sam
chętnie wrócę do ich wściekłej twórczości), bo Jennifer opiera się na
bardzo podobnej zasadzie. Krzykliwy wokal rzucony na gitarę prowadzącą,
szarpiący noise’owy riff i ogłuszający łoskot bębnów. O tak, więcej takiego
hałasu poproszę! Z kolei Even to taki radosny revivalowy hicior. Jak
łatwo wbijają tu na wysokie obroty z hiperchwytliwym refrenem! To też sztuka
napisać piosenkę, która chwyta od razu. Curly Heads mogą SJC czyścić buty. W Leave
za to mamy klimat jak Hendriksa – ta gitara, ten bas. Ciareczki.
Niech będzie szum, niech będzie hałas, bo ten zespół
całkowicie na to zasługuje. Może nawet bardziej od innych wychwalanych
ostatnimi czasy.
Strona zespołu: https://www.facebook.com/straightjackcat
Where Is
Jerry: Arvo EP (Radio Rodoz, 2014)
A ci swoje. Niewiele się zmieniło od ich zeszłorocznej
EP-ki. To ciągle ten radiorodozowy indie rock z naleciałościami Kevina Arnolda
i Nirvany. Charakterystyczna niedbałość muzyczna i wokalna idzie w parze ze
sporą przebojowością i melodyjnością, co rzuca się w uszy już w otwierającej
płytkę Wściekłości i gniewie. Jest klaskanie i są wstawki Vreena!
W Twilite Satellite jest już znacznie więcej hałasu i
przesterów, które w Call Me River przybierają dość drastyczny kształt
(co mi jak najbardziej odpowiada). Dla kontrastu balladowy, pogodny Summer
Time i nieco na siłę wciśnięty Sport Song. Już to znamy i z
koncertówki, i płyty samego Vreena!
Jak to mówią, panowie mają wyjebane na sławę, dlatego
zupełnie nie promują tej EP-ki. Może trochę więcej wiary w siebie, hm?
Strona zespołu: https://www.facebook.com/WhereidJerry
Polecał [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz